Skocz do zawartości
BlueNote

Wiedźmia polewka

Rekomendowane odpowiedzi

Nie napisałem tego żebyś odbierał to jako ganienie cię. A raczej pochwała. Tak bardzo jestem ciekawy co będzie dalej. ;)

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Nie ma sprawy, ja również nie odebrałem tego jako uskarżania się.

 

Forum ma inną dynamikę niż tekst literacki; bardziej przypomina serial, niż film pełnometrażowy. Początkowo opowiadanie nie miało rozdziałów i pomiędzy akapitami zdarzały się skoki fabularne. Potem zacząłem używać gwiazdek (* * *), sygnalizujących dłuższe przerwy, a w miarę rozrastania się tekstu pojawiły się rozdziały. W tej chwili wpisy odpowiadają mniej więcej poszczególnym rozdziałom, chociaż niektóre rozdziały są na tyle obszerne, że dzielę je na mniejsze fragmenty. To oczywiście wymusza szukanie odpowiednich miejsc na cięcie, a nie będę ukrywał, że faktycznie staram się kończyć każdy wpis w taki sposób, żeby zachęcić czytelników do śledzenia wątku i ponownych odwiedzin po publikacji nowego wpisu.

 

To rzekłszy, postaram się zamknąć dziób i nie pisać więcej o technikaliach, bo domyślam się, że nie tego oczekują ode mnie czytelnicy. :offtopic:

  • Lubię 1
  • Przytulam 1

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Jeśli do pracy jechał rozkojarzony, to w drodze powrotnej Jerzy miał już w głowie zupełny mętlik. Nie potrafił zrozumieć, w jaki sposób jego kolega z taką łatwością wybaczył żonie zdradę. Wręcz przeciwnie, irytowało go, że pierwszy zapytany mężczyzna bezwiednie przyznał rację pani Wandzie. 

„Z iloma mężami miał pan okazję porozmawiać na podobne tematy?” Też coś. Jedna jaskółka nie czyni wiosny. Bartek, preferujący ciężkie odmiany metalu, zapewne nie znał opery Mozarta, ale mógłby podpisać się pod jej tytułem. Cosi fan tutte – tak czynią wszystkie. 

Zdradzenie męża przez żonę byłoby więc wyłącznie kwestią czasu? To nie ma najmniejszego sensu. A może nie wszystkie zdradzają, ale wszystkie chcą? Równie absurdalna teza. Dlaczego wszystkie bez wyjątku miałyby chcieć? 

„Ta odmiana wcale nie musi polegać na zmianie partnera.” 

Spojrzał na dwie kobiety, które właśnie wsiadły do autobusu. Usiadły koło niego, naprzeciwko siebie, kontynuując głośną rozmowę, przerywaną od czasu do czasu wybuchami głośnego śmiechu. 

– I co, warto było? – zapytała długowłosa blondynka. 

– O matko, dawno się tak dobrze nie bawiłam.
– Co powiedziałaś w domu?
– Prawdę. 

– Całą? 

– Niecałą – zachichotała szatynka i pokręciła żywiołowo głową. – Powiedziałam tylko, że idę z tobą. 

– Świetnie, w razie czego cała wina spadnie na mnie. A co na to Michał? 

– Michał się skichał!
Obie roześmiały się głośno. 

– Naprawdę nic nie powiedział?
– Był zbyt zajęty strzelaniem do jakichś ludków, biegających po ekranie.
– Jakbym widziała mojego – westchnęła blondynka. – Nawet nie muszę pytać, jakie ma plany na wieczór, bo wiem już od dawna. Piwo i konsola. Strasznie od tego skapcaniał. 

– Przynajmniej jest z kim zostawić dzieci, kiedy idziemy na miasto. 

– Mam siostrzenicę, która chętnie posiedzi przy małym, a nawet położy go spać. On uwielbia Wiolkę, jak tylko ją zobaczy, wyciąga rączki i pieje z zachwytu. Gdyby Paweł chciał gdzieś ze mną wyjść, nie byłoby żadnego problemu. Nie musiałby nawet wychodzić, byle tylko zwrócił na mnie uwagę. Mam wrażenie, że nie widzi już we mnie kobiety. 

– To wy już nie...?
Blondynka prychnęła z niesmakiem.
– Daj spokój. To nie to samo, co kiedyś. Oczywiście nadal go pociągam, ale on już mnie nie pragnie, tylko potrzebuje. Pamiętasz tego łysielca wczoraj?
– No pewnie, aż mu się z uszu dymiło!
– Gdyby Paweł tak na mnie popatrzył, mogłabym przez miesiąc siedzieć przy nim w domu, w pieprzonym worze pokutnym, jak zakonnica.
– Ale przecież nie poszłabyś z tym łysym.
– Za kogo mnie masz? Pewnych granic się nie przekracza.
– A może właśnie warto?
– Zgłupiałaś?
– Mówię ci, trzeba było wziąć łysego do toalety i nagrać filmik dla Pawła. Zobaczyłabyś, jak mu się z uszu dymi! – śmiała się szatynka. – Nic tak nie motywuje, jak oddech konkurencji na plecach. Nawet gdzieś czytałam, że niektórych mężczyzn podnieca taki widok. 

Jerzy poczuł, że się rumieni. Gwałtownie wstał i ruszył w kierunku drzwi, zostawiając za plecami chichoczące dziewczyny. W ostatniej chwili wyskoczył z autobusu i odetchnął z ulgą. Rozejrzał się i stwierdził, że wysiadł dwa przystanki za wcześnie. Na szczęście dzień był słoneczny, a pan Antoni i tak wysłał go na urlop, postanowił zatem wrócić do domu spacerem przez park. 

Usiadł na ławce i wystawił twarz do słońca. „Niektórych mężczyzn podnieca taki widok.” Czyżby był jednym z nich? Zaczął sam zadawać sobie pytania. Co może czuć mąż, obserwujący seks żony obcym facetem? Czy pragnie jej bardziej, gdy widzi ją w objęciach innego? Czy patrzy na nią tak, jak łysielec z baru? 

A może wręcz przeciwnie, brzydzi się nią i już nigdy nie będzie jej pożądał? Ale przecież Jerzy nadal pragnął Malwiny, a Bartek nie brzydził się Paulą. Czy Paweł umiałby podniecić się widokiem blondynki, pieprzącej się w toalecie z łysym amantem? 

„Ona lubi to robić, a pan lubi na to patrzeć.” 

Słońce schowało się za brudnoszarą chmurą. Jerzy otworzył oczy i zobaczył ponure, ogołocone drzewa. Grupa wrzeszczących dzieci biegała po trawniku, obrzucając się kolorowymi liśćmi i wdeptując je w błoto. Poczuł nieprzyjemny dreszcz.„A jeśli ten urok jest krótkotrwały? Jeżeli minie, zostawiając po sobie tylko niesmak i wstręt – do niej i do samego siebie?” 

Pochylił się i podniósł z ziemi dorodny liść klonu, pyszniący się ciemną czerwienią. Przypomniał sobie, jak będąc dzieckiem, wybierał najładniejsze z opadniętych liści, a następnie starannie suszył je gazetami i układał między kartkami sześciotomowego wydania Historii sztuki, Moskwa 1953, które zdaniem ojca do niczego innego już się nie nadawało. Każdego roku próbował ocalić najpiękniejsze okazy, z poprzednich lat zapamiętując tylko te, którym wcześniej poświęcił uwagę i czas. 

Chmura przysiadła nad parkiem i wypluła z siebie grube krople deszczu. Jerzy schował liść klonu za połą płaszcza, postawił kołnierz i ruszył szybkim krokiem w kierunku domu. Małżeństwo z Malwiną było piękne, ale utrwalenie tego piękna zależało wyłącznie od nich. Czas i uwaga, powtarzał sobie, przeskakując nad szybko rosnącymi kałużami. 

Ostatnią część drogi przebył biegiem, ale pomimo tego do domu dotarł przemoczony. Przebrał się w suche ubranie i starannie ułożył liść klonu między dwoma arkuszami starej gazety, chciwie chłonącej wilgoć. Historia sztuki została w domu rodziców, a może trafiła w końcu do makulatury, więc Jerzy niechętnie sięgnął do swoich inżynierskich podręczników. Trzymał je wyłącznie z sentymentu, ponieważ zawarta w nich wiedza została bezlitośnie zweryfikowana już podczas pierwszych lat pracy. 

„Pan znowu z tymi uniwersalnymi zasadami. Nie ma żadnych zasad.” 

Na uczelni wymagano od niego dokładności, podczas gdy w pracy liczyły się osiągnięcia. „Lepsze jest wrogiem dobrego”, powtarzał z lubością pan Antoni, ponaglając swoją trzódkę zbliżającymi się nieuchronnie terminami oddania projektów, których nienawidził przekraczać. 

– Panie Antoni, po co w takim razie przez tyle lat wkładano nam do głowy te wszystkie reguły? 

– Żeby pan teraz wiedział, co należy zrobić.
– A co należy zrobić?
– To, co pan uzna za stosowne. To jest pański projekt i żaden profesor, dziekan ani rektor nie podejmą już za pana decyzji. Wyniósł pan z uczelni wiedzę, a także poczucie odpowiedzialności. Taką przynajmniej pozwalam sobie żywić nadzieję. Proszę zatem zastosować to wszystko w praktyce. 

Bartek na pewno był dobrym inżynierem, bo samodzielnie podjął decyzję. W trudnej sytuacji postanowił odrzucić powszechnie obowiązujące zasady i zrobił to, co uznał za stosowne. Może również był jednym z tych mężczyzn, o których mówiła tamta kobieta? 

Jerzy jeszcze nie wiedział, kim jest i raczej nie sądził, żeby którykolwiek z jego profesorów mógł mu pomóc w znalezieniu odpowiedzi na to pytanie. Może pani Wanda i jej jasnowidzące polewki? Wzdrygnął się na samo wspomnienie upokarzającego paraliżu i równie nieprzyjemnych konsekwencji astralnych podróży. Początek i koniec były nieprzyjemne, ale środek... Uśmiechnął się na wspomnienie nocnego lotu nad miastem i przypomniał sobie, że podobnych wrażeń doświadczał wczoraj, kochając się z żoną. 

Może spotkanie w hotelu było zatem wyłącznie projekcją jego własnych pragnień? Może to właśnie o nim czytała szatynka z autobusu? Pocieszający mógł być jedynie brak osamotnienia w tak dziwacznych upodobaniach. Przynajmniej nie on jeden musi się wstydzić, ale przecież Bartek nie wstydził się niczego. Nie tylko pogodził się ze swoim losem, lecz nawet czerpał satysfakcję z zabaw Pauliny. Zwyczajny gość, inteligentny i poukładany; ostatnia osoba, której Jerzy mógłby zarzucić nadmierną emocjonalność. Ktoś taki nagle wywraca do góry nogami wszystkie klasyczne reguły pożycia małżeńskiego, akceptuje zdrady swojej ślicznej żony i przeprowadza eksperymenty, polegające na obserwowaniu jej kolejnych podbojów seksualnych. Tak nie zachowują się ludzie racjonalni. 

On sam nie był zresztą lepszy. Po kłótni z Malwiną wszystko, czego potrzebował to długi spacer, obiad i kąpiel. To w zupełności wystarczyło do rozwiania wszystkich wątpliwości i zastąpienia ich pożądaniem. Czy oni wszyscy byli czymś zaczadzeni? Urodą swoich żon, a może ich zwierzęcym magnetyzmem? Roześmiał się na wspomnienie słynnej sceny z Marylin Monroe, ale szybko przypomniał sobie, że już kilka lat po ślubie z Arthurem Millerem wdała się w romans z Yvesem Montandem. Czyli wszystko się zgadza. 

Tyle tylko, że już w czasach Marylin teorie Mesmera uznano za bzdury. Zwierzęcy magnetyzm odpada. Spacer, obiad, kąpiel... To musiał być obiad! Przypomniał sobie pustą butelkę sherry i ten dziwaczny flakonik. Poczuł zimny dreszcz na plecach. 

  • Lubię 9
  • Dziękuję 2

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Genialnie bawisz się słowem. Już dawno czytanie nie sprawiło mi takiej przyjemności. Gratuluję talentu pisarskiego, a w szczególności niezwykłej umiejętności niebanalnego kreaowania postaci opowiadania. Twój tekst bawi humorem, ale i zmusza do refleksji, poruszając wiele aspektów psychologii ludzkich zachowań. Dziękuję ?

 

P.S. Z chęcią kupiłabym Twoją książkę?

  • Lubię 3
  • Przytulam 1

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Bardzo dziękuję za ten przemiły komentarz i za te wszystkie piękne słowa, na które – mam wrażenie – nie zasługuję, a przynajmniej jeszcze nie zasługuję. Jest mi oczywiście nad wyraz przyjemnie, kiedy ktoś docenia wysiłek, włożony w stworzenie i opisanie tej historii. Trudno wyrazić satysfakcję autora, kiedy ktoś razem z nim przeżywa opowieść, wcześniej wielokrotnie obracaną w dłoniach jak uparta glina, niechętnie dającą się spętać i opisać właściwymi słowami – satysfakcję tym większą, jeśli ktoś decyduje się o swoich przeżyciach opowiedzieć.

 

Co do książki, to oczywiście bardzo miła uwaga. W pewnym sensie większość tego, co piszę teraz, powstaje jako pewnego rodzaju etiudy. Jakiś czas temu zacząłem się zastanawiać nad opisaniem dwóch dekad naszych doświadczeń w formie powieściowej, ale mam wrażenie, że zadanie nieco mnie przerosło. Gdzieś to wszystko utknęło, na dodatek chyba przygniecione nieco zbyt rozbuchanym stylem, w założeniu obrazowym, a w efekcie chyba raczej grafomańskim. W krótszej formie upatruję nadziei na wykucie narzędzi do opisania tamtych historii, dużo bliższych sercu i lepiej zakorzenionych w rzeczywistości. Zdaję sobie jednak sprawę, że to kwestia dość niszowa, a mnie wciąż jeszcze brakuje umiejętności, które mogłyby dorównać moim aspiracjom... ale skoro Margaret Atwood i Mark Twain korzystali z self-publishingu, to i ja mogę spróbować :-)

  • Lubię 3
  • Przytulam 1

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

„One nas wszystkich trują!” 

Ręce mu drżały, kiedy przewijał kontakty w telefonie. Wybrał numer i słuchał, jak każdy kolejny sygnał przeciągał się w nieskończoność. Wreszcie usłyszał trzy piknięcia, informujące o przerwaniu połączenia. Wściekle wbił palec w ikonkę zielonej słuchawki. Znowu minęła wieczność, zanim w końcu usłyszał głos Bartka. 

– Co się dzieje, Jurek?
– Słuchaj, to jest bardzo ważne.
– Mam nadzieję, bo wyciągnąłeś mnie ze spotkania. Stary chuj nie wyglądał na zadowolonego.
– Czy u was w bramie mieszka jakaś Cyganka?
– Kto?
– No ta, Romka.
– Jakiego Romka?
– Nie chodzi o żadnego Romka, tylko o Romkę. Kobietę, Cygankę. Wiesz, taką co wróży z kart.
– Jurek, idź się prześpij, bo bredzisz.
– To jest naprawdę bardzo ważne.
– W porządku, uspokoję cię, nikt w naszej bramie nie wróży.
– A w bloku? Może obok mieszka jakaś Cyganka, która warzy polewki?
– Chyba ci zupełnie odbiło. Jakie polewki? Jesteś inżynierem, żyjącym w dwudziestym pierwszym wieku.
– Ty też jesteś inżynierem, a przecież też... No, to z Pauliną.
– A co to, kurwa, ma do rzeczy? Boże, jaki ja jestem głupi! Po cholerę ci o tym mówiłem? Słuchaj, to nie jest odpowiedni moment na takie rozmowy. Zadzwonię do ciebie za chwilę. 

Jerzy znowu został sam ze swoimi pytaniami. W oczekiwaniu na telefon przewietrzył mieszkanie i wypił mocną kawę. Próbował przygotować się do rozmowy i poukładać sobie w głowie fakty, ale za każdym razem otrzymywał przepis na teorię spiskową, szytą bardzo grubymi nićmi. Nie dziwił się reakcji Bartka, sam pewnie zareagowałby tak samo. Ludzie racjonalni nie zaczynają z dnia na dzień wierzyć w wojaże ciał astralnych. Trudno ich przekonać do transcendentalnego bełkotu, ale żaden z nich nie zwątpi w świadectwo swoich zmysłów, dopóki coś ich nie zmąci. Jerzy miał tę przewagę nad kolegą, że znał moc wiedźmiej polewki. 

Telefon zdążył zabrzęczeć tylko raz.
– Co wy tam palicie, Stopczyk?
– Jestem trzeźwy jak gwizdek, przysięgam – oświadczył Jerzy i natychmiast przeszedł do kontrataku – natomiast nie mam pewności, czy ty jesteś.
– Jurek, to przestaje być zabawne. Zjawiasz się w robocie przebrany za żula, szef wykopuje cię do domu, potem ty wydzwaniasz do mnie, zawracasz mi dupę, a na końcu oskarżasz o bycie na gazie.
– Nie na gazie, tylko na haju.
– Co za różnica?
– Kolosalna. Jesteś w stanie pracować, prowadzić samochód, ale potrafisz rozsądnie myśleć o własnym małżeństwie.
– Widzę, że moje wynurzenia zrobiły na tobie trochę zbyt duże wrażenie. Możemy o tym zapomnieć?
– Nie, Bartek, nie możemy. Możliwe, że obaj jesteśmy podtruwani.
– Przez kogo?

– Przykro to mówić, ale najprawdopodobniej przez nasze własne żony.
– Dosyć odważna teza. Czym miałyby nas truć, pomijając tradycyjne marudzenie?

– Polewką od Cyganki – powiedział Jerzy i wziął głęboki wdech. Oczekiwał wybuchu śmiechu, który miał zamiar z godnością przeczekać, ale po drugiej stronie słuchawki zapanowała cisza. 

– Kiedy się o tym dowiedziałeś?
– W zasadzie przyszło mi to do głowy dopiero przed chwilą.
– Pytam o zdrady Malwiny.
– W sobotę, późnym wieczorem. W niedzielę rano do wszystkiego się przyznała. 

– To bardzo nieprzyjemna sytuacja i pewnie próbujesz poradzić z nią sobie na swój sposób, ale mam wrażenie, że powoli popadasz w paranoję. Przepraszam za te słowa o zawracaniu dupy. Nigdy bym nie przypuszczał, że przyjdziesz z czymś takim akurat do mnie. Odpowiedziałem szczerością na szczerość, ale nic nie sugeruję, ani nie namawiam cię do niczego. Nam pomogło takie rozwiązanie, wy możecie preferować inne. Radziłbym jednak korzystać ze zdrowego rozsądku zamiast teorii spiskowych. 

– Dobrze, zacznijmy jeszcze raz. Czy jesteś pewien, że wasze rozwiązanie jest satysfakcjonujące dla ciebie? 

– Na pewno jest lepsze niż rozwód, podział majątku i skazywanie dzieci na przechodzenie przez cały ten syf. Wybacz, nie chciałbym zbyt szeroko omawiać naszej sfery intymnej, ale mogę tylko powiedzieć, że bynajmniej nie jest gorzej. Wręcz przeciwnie, kochamy się częściej i mamy z tego dużo więcej radości. 

– Co byś zrobił, gdybyś się dowiedział, że ktoś pomógł ci podjąć właśnie taką decyzję? 

– Z wyjątkiem mojej żony nikt mi w tym nie pomógł. 

– Może to jej ktoś pomagał?
– Masz na myśli prawnika albo terapeutę?
– Nie, romską wiedźmę. 

– To miał być sarkazm? 

– Nie, mówię zupełnie poważnie. Zdrada wychodzi na jaw prędzej czy później, ale zazwyczaj prędzej. Podejrzewam, że nasze żony, spodziewając się tego, zaopatrzyły się w środki, które złagodziły nasz gniew i miały na celu skłonienie nas do właśnie takiej decyzji, jaką podjąłeś w sprawie Pauliny. 

– Jakiego rodzaju środki? 

– Narkotyki pochodzenia roślinnego. Bieluń, wilcza jagoda... Diabli wiedzą, co jeszcze. 

– Zakładasz, że Paulina wlewa mi belladonę do kawy, żebym lepiej znosił jej skoki w bok? 

– Nie wiem, jak to działa, ale wiem na pewno, że działa, bo przetestowałem to na sobie. 

– Jesteś pewien, że te dragi przestały już działać? – zapytał kąśliwie Bartek. – Mam wrażenie, że jeszcze cię trzyma.

– Domyślam się, że to brzmi irracjonalnie, ale jak inaczej chciałbyś to wytłumaczyć? Moja sąsiadka, Cyganka, poczęstowała mnie napojem, po którym byłem w stanie latać nad miastem, a potem widziałem w hotelu moją żonę, uprawiającą seks z jakimś brutalnym zboczeńcem.

– To mogły być halucynacje, te są dość proste do wywołania. 

– Problem w tym, że wszystko się zgadzało. Kiedy w niedzielę rano opowiedziałem Malwinie, co widziałem, przyznała się do wszystkiego. Potem pokłóciliśmy się i poszedłem przed siebie, zgubiłem się w lesie, gdzie znalazła mnie moja sąsiadka... 

– Ta Cyganka? 

– Tak, tak, dokładnie ta sama. Przyprowadziła mnie do domu, a potem zjadłem obiad, ale wcześniej na stole stał taki flakonik, w którym ona nosi te swoje polewki. Po obiedzie wykąpaliśmy się z Malwiną i czułem się tak, jakby zmyła ze mnie cały ten gniew i żal. Kochaliśmy się tak niesamowicie intensywnie, jak chyba jeszcze nigdy dotąd. Bez opamiętania, przez cały wieczór. 

– Domyślam się, że ta nagła zmiana nastroju była zasługą polewki, którą żona dodała ci do obiadu? 

– Tak właśnie sądzę.
– Rozumiem. Wierzysz też w hipnozę i zwierzęcy magnetyzm?
– Magnetyzm, tak. One nas omotały, rozumiesz, otumaniły i zniewoliły...
– Jurek, poczekaj chwilę. Zastanów się. Czy te zabawy Malwiny wydawały ci się w jakimś stopniu podniecające? Nie, nie musisz mi odpowiadać, to są intymne sprawy. Ważne, żebyś sam to sobie uświadomił. Czy chcesz się rozstać z Malwiną? 

– Nie. 

– Moim zdaniem to wystarczy do podjęcia decyzji, którą my z Pauliną uznaliśmy za właściwą. Niepotrzebne są żadne polewki. 

– Są potrzebne! Przecież kiedy mnie to podniecało, byłem na haju!
– Teraz też jesteś?
Jerzy westchnął.
– A skąd mam niby wiedzieć? To nie sen, szczypanie nic tu nie pomoże. Wiedziałbym na pewno, że nie jestem na haju, gdyby wizja Malwiny pieprzonej przez innego faceta przestała mnie podniecać. 

– Jurek, proszę cię, pomyśl przez chwilę logicznie. Zakładasz, że wszyscy żyjemy w jakimś cygańskim matriksie? 

– Ale te polewki z alkaloidami...
– Czuję się, jakbym rozmawiał z tropicielem Reptilian.
– Masz rację!
– Boże, przepadł kałabuchowski dom! – jęknął Bartek.
– Nie, nie, chodziło mi o coś innego. Mówiłeś, że w waszym bloku nie mieszka żadna Cyganka.

– Zgadza się. Za to dwie bramy dalej mieszkają na pewno jacyś Reptilianie. Podejrzewałem ich już od dawna, bo w lecie ktoś rozpalał grilla na balkonie i puszczał głośno Martyniuka.

– Daj spokój. Ona może być pacjentką Pauliny, rozumiesz? Poznały się w gabinecie! Może pani Wanda jej powróżyła, albo od razu przeszła do rzeczy i doradziła jej polewkę. Masz dostęp do danych pacjentów? 

– Formalnie nie mam, ale jak coś im klęknie, Paula zawsze woła mnie do pomocy – niechętnie odparł Bartek. 

– Ona tam jest, ona tam na pewno jest – bełkotał Jerzy. – Musisz ją znaleźć!
– Kogo?
– Panią Wandę! Jak ją znajdziesz, będziesz miał dowód i może nareszcie mi uwierzysz.
– Jakaś Wanda na pewno się znajdzie, to trochę za mało.
– Ona mi mówiła, jak się nazywa, tak jakoś na K.
– Na K?
– Jakaś Ciurka, albo coś takiego.
– Ciurka nie jest na K.
– Kurwa mać!
– Kurwa jest na K – zgodził się Bartek.
– Ciureja! – zapiał triumfalnie Jerzy. – Wanda Ciureja!
– Gdzie ty tam masz K?
– Nieważne, nie czepiaj się teraz alfabetu. Poszukaj Wandy Ciurei pod C.
– Poczekaj chwilę.
– Masz tam dostęp na żywo?
– Zabiję cię gołymi rękami, jeśli piśniesz o tym chociaż słówko.
Przez chwilę Jerzy słyszał tylko cichy klekot klawiatury.
– Mam – oznajmił nareszcie Bartek zmienionym głosem. – Wanda Ciureja. Leczy się u Pauli od prawie dwóch lat. Co teraz?
– Nie wiem. Za kilka godzin minie doba od wczorajszego obiadu, ale rano jadłem w domu śniadanie i piłem kawę. Może mnie dalej trzymać.
– U mnie to samo.
– Masz jakiś pomysł?
– Rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady – roześmiał się Bartek. 

– Poważnie pytam. 

– Domyślam się, dlatego równie poważnie odpowiadam. Zaraz pójdę do starego chuja, wezmę urlop i wyjadę sam nad Solinę. Przez kilka dni będę jadł i pił tylko to, co sam kupię. Taki detoks powinien wystarczyć, żeby zweryfikować hipotezę polewki. Macki pani Wandy nie sięgają chyba aż tak daleko? 

– Nie popadajmy w paranoję.
– I kto to mówi? Trzymaj się ciepło, przyślę ci pocztówkę z widokiem na Tarnicę. 

  • Lubię 9
  • Dziękuję 1

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Ale się rozkręca! Ufff to dobrze, bo bibliotekę zamknęli mi dzisiaj przed nosem i nie mam co czytać. A nic tak nie irytuje, jak pocałowanie klamki od nieczynnej biblioteki. I to jeszcze przed świętem i niedzielą! :D

 

Pisz zatem jeszcze!

  • Lubię 1

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi
19 minut temu, Mel. pisze:

 

Pisz zatem jeszcze!

 

Tu niestety lekki klops, bo mam prawie cały następny rozdział, ale chciałem w nim poprawić jeszcze jedną rzecz. Dzisiaj już chyba nie dam rady... Do tej pory było z górki, bo tekst był praktycznie gotowy i narzucenie morderczego tempa publikacji przyszło mi z łatwością. Teraz jednak dotarłem do momentu, kiedy tekst zaczyna przypominać Narnię pod rządami Jadis, zaraz po wkroczeniu Aslana: gdzieniegdzie leży jeszcze trochę śniegu, ale jest go coraz mniej, więc sanie jadą coraz wolniej...

 

Nie wiem, czy to będzie jakąś pociechą, ale od jutra mogę zacząć powoli publikować inne (też rozgrzebane i niedokończone) opowiadanie, utrzymane trochę w stylu Roberta Coovera. Jeśli polubiliście nieliniową narrację Pulp Fiction, to może przełkniecie i to: zbiór migawek, opowiadających fragmenty tej samej historii z różnych punktów widzenia, bez porządku chronologicznego, w sposób lekko szkatułkowy. Jak zwykle brakuje mi w nim środka, ale może się zmotywuję? Wszystko zaczynam i rzadko co kończę, gdyby nie to, już dawno zostałbym mistrzem prokrastynacji!

  • Lubię 8
  • Dziękuję 1

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi
36 minut temu, BlueNote pisze:

Tu niestety lekki klops, bo mam prawie cały następny rozdział, ale chciałem w nim poprawić jeszcze jedną rzecz. Dzisiaj już chyba nie dam rady

Oczywiście. Rozumiem. Co nagle to po diable.

 

38 minut temu, BlueNote pisze:

Nie wiem, czy to będzie jakąś pociechą, ale od jutra mogę zacząć powoli publikować inne

Chętnie poczytam te inne, jeśli najdzie Cię ochota opublikować. Zwłasza, że brzmią interesująco. Nie chcę jednak wywierać jakiejkolwiek presji, bo się nie pali :)

  • Dziękuję 1

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Rozmowa z Bartkiem bardzo poprawiła samopoczucie Jerzego. Był bardzo dumny z tej męskiej przyjaźni, zaledwie wykutej w ogniu małżeńskiej zdrady. Dwóch inżynierów, pomimo zatruwającego ich umysły narkotyku, umiało zewrzeć siły i przy pomocy zimnej logiki stworzyć plan, wyjaśniający ten toksyczny spisek. A skoro był już plan, to znikały niewygodne wątpliwości, których Jerzy bardzo nie lubił. Wolał zorganizowany świat, bez miejsca na astrale; przestrzeń świadomie podejmowanych decyzji, zamiast odurzonych ziołami pragnień. 

Do powrotu Malwiny miał jeszcze chwilę, więc postanowił się ogolić. „Za piętnaście trzecia jestem ogolony, bo golę się wieczorem”, powtarzał pod nosem monolog Nalberczaka o bardzo dobrym połączeniu. „Latem to już widno!” – pochwalił się swojemu gładkiemu obliczu. 

– O jak miło, ogoliłeś się dla mnie! – przywitała go żona, muskając ustami jego policzek. Jerzy nie spodziewał się takiej reakcji, ale postanowił nie wyjaśniać rzeczywistej przyczyny. – Skoro tak pięknie wyglądasz, to może gdzieś pójdziemy? 

– Gdzieś pójdziemy?
– Nie mam dziś ochoty gotować obiadu, a ty?
– Możemy coś zamówić.
– Żartujesz? Z takim przystojnym mężem chcę się pokazać ludziom!
– Naprawdę?
– Nie muszę wychodzić wyłącznie z koleżankami.
Na wspomnienie ostatniego wyjścia Jerzy zachmurzył się nagle.
– Przepraszam, nie to miałam na myśli.
– Przyszło mi do głowy co innego. A jeśli trafimy tam na jednego z tamtych facetów?

Malwina roześmiała się.
– Wy, mężczyźni, chyba już nigdy nie dorośniecie. Jesteście zupełnie jak dzieciaki w piaskownicy. Nie sądzisz chyba, że musiałbyś się o mnie bić?
– A gdyby podszedł i powiedział głośno: „Jebałem twoją żonę”?
– Wiesz co? Ty masz naprawdę dziwne pomysły. Żaden z nich nigdy by tego nie zrobił.
– Dlaczego?
– Bo natychmiast dostałby ode mnie w pysk! – krzyknęła zaczerwieniona, tupiąc nogą z wściekłości.
– Ciekawy scenariusz – zastanawiał się Jerzy. – Nie sądzisz, że po takim zwarciu zostalibyśmy wyproszeni z lokalu? Może lepiej zostać w domu? 

– Nie rób ze mnie córy pułku, nie było ich aż tak wielu. Rachunek prawdopodobieństwa jest po naszej stronie. 

– W takim razie chodźmy.
– Chyba nie mówisz poważnie? Muszę się przebrać i umalować.
– Przecież dobrze wyglądasz.
– Dobrze wystarczy do pracy, ale nie dla męża – oznajmiła Malwina z rozbrajającym uśmiechem. – Kiedy wychodzę z tobą, chcę wyglądać olśniewająco.
– Wprawiasz mnie w zakłopotanie.
– Dziś wieczorem chcę, żeby każdy mężczyzna widział, jaki jesteś wyjątkowy. Żeby każdy facet marzył o byciu na twoim miejscu.
– Nie jestem pewien, czy to są najwłaściwsze słowa – zawahał się Jerzy.

Przerwała malowanie ust, spojrzała na niego i pokiwała głową.
– Wiem, o czym myślisz, ale chyba źle mnie zrozumiałeś. Mogą sobie pomarzyć, bo żaden z nich nie jest w stanie zająć twojego miejsca. Jeszcze raz przepraszam cię za moje poszukiwania i eksperymenty, ale one jedynie pomogły mi dostrzec wartość naszej intymności. 

Podeszła do szafy i przez dłuższą chwilę przetrząsała szuflady, mamrocząc pod nosem przekleństwa. W końcu wydała radosny okrzyk i triumfalnym gestem uniosła do góry foliową kopertę. 

– Trzymałam je na specjalną okazję i wreszcie się doczekały!
– Co to jest?
– Pończochy ze szwem – oświadczyła, zakładając jedną z nich pełnymi kokieterii ruchami. – Tylko popatrz na tę koroneczkę.
– Dziś w nocy ktoś mnie pobije, a ciebie porwie.
– Niedoczekanie! Dzisiaj jestem tylko dla ciebie.
„Nieźle działa ta polewka” – zauważył Jerzy, przyłapując się na radosnym oczekiwaniu. „Szczebioczę jak skowroneczek. Z drugiej strony cholera wie, jak długo to jeszcze potrwa. Jeżeli Bartek straci zapał po detoksie, będę musiał pójść w jego ślady, żeby ostateczną decyzję móc podjąć na chłodno. Tymczasem jednak niemądrze byłoby nie skorzystać.” 

– Piękny haj, chwilo trwaj! – zanucił na melodię walca wiedeńskiego, przekręcając klucz w zamku. 

– Tak wyglądać musi raj! – podchwyciła Malwina. Roześmiali się i pocałowali.

Skrzypnęły otwierane drzwi. 

– Dobry wieczór! – Pani Wanda patrzyła na nich z dobrodusznym uśmiechem. Jerzy spojrzał na nią i twarz stężała mu odruchowo, ale Malwina natychmiast podbiegła do Romki i uściskała ją. 

– Widzę, że już puściliście państwo w niepamięć te nieszczęsne wycieczki – zapytała sąsiadka, patrząc badawczo na Jerzego. Nie miał pewności, czy miała na myśli jego nocne loty, czy też raczej włóczęgę po lesie. 

– Na dzisiejszą wycieczkę idziemy razem! – zawołała Malwina. 

– Polecam restaurację węgierską, zaledwie trzy ulice dalej. Mój szwagier jest tam szefem kuchni. 

– Przypuszczałem, że raczej kolejny z pani siostrzeńców – zdziwił się Jerzy. 

– Za młodzi jeszcze na to, wiele się muszą nauczyć. Jeden pomaga w kuchni, dwaj inni pracują jako kelnerzy. 

– Nie przepadam za ostrą kuchnią. 

Malwina spojrzała na niego z zaskoczeniem, bo zazwyczaj to on lubił dobrze przyprawione dania. 

– Proszę się nie martwić, mój szwagier zna umiar w stosowaniu papryki. Podają tam świetne placki po węgiersku z gulaszem. Może to nie jest zbyt wykwintne danie, ale za to pyszne i pożywne, a młodość potrzebuje energii – dodała, puszczając oko do żony Jerzego. – Te placki to oczywiście podpucha, bo to tradycja słowacka, ale gulasz dosyć dobrze udaje węgierski perkelt. Kelnerom proszę powiedzieć, że przychodzicie ode mnie. Koniecznie poproście ich o Egri Bikaver! 

– Bycza krew? 

– Erudyta z pana, panie Jerzy. To węgierskie wino wytrawne. Podobno działa również jako afrodyzjak, ale tego chyba państwo nie potrzebujecie – zachichotała. 

Pomachała im jeszcze na pożegnanie i wróciła do mieszkania.
– Co za wstyd, ona wszystko słyszała – syknął Jerzy.
– Nie wyglądała na szczególnie zgorszoną, wręcz przeciwnie. To rzadko spotykane u sąsiadów. Zamiast robić głupie docinki, cieszy się naszym szczęściem.
„Raczej cieszy się skutecznością swoich produktów i kontroluje czas ich działania” – pomyślał, ale przepuszczając żonę w drzwiach spojrzał na jej nogi i ledwo powstrzymał się od gwizdnięcia. Natychmiast wyparowały mu z głowy wszystkie polewki i już po chwili kroczył ulicą dumny jak paw. Uśmiechnięta Malwina przytulała się do jego ramienia, dopóki nie doszli do głównej ulicy. Zatrzymała się i spojrzała na niego ze zdziwieniem. 

– Dokąd idziemy?
– Właściwie to jeszcze nie wiem. Spodziewałem się, że już wcześniej coś wybrałaś. 

– Co ty na to, żebyśmy spróbowali tej węgierskiej restauracji?
Jerzy spojrzał z niechęcią w głąb ulicy, przy której mieścił się proponowany przez sąsiadkę lokal.
– Czy możemy chociaż raz zrobić coś innego, niż ona nam radzi?
– Nie przesadzaj. Chodźmy przynajmniej zajrzeć do środka. To przecież niedaleko, a ja nie mam żadnego pomysłu, poza pizzą lub spaghetti.
– W obliczu takich argumentów nawet podejrzana cygańska oberża wydaje się interesująca.
– Nie cygańska, tylko węgierska! Nigdy tam nie byłeś, ale traktujesz to miejsce jak ostatnią spelunę tylko dlatego, że pani Wanda nam ją zasugerowała.
– Jestem trochę zmęczony jej obecnością w naszym życiu – przyznał.
– Przecież jej tam nie będzie!
– Mam taką nadzieję. Ostatnio aż strach otworzyć lodówkę.
– Przestań! Mam ochotę na coś nowego, a lokal jest blisko, więc warto go sprawdzić. Poza tym może dostaniemy zniżkę, jeśli się na nią powołamy?
– Zniżka brzmi nieźle.
„Należy mi się za to trucie” – dodał w myślach.
Wystrój restauracji był rozsądnym kompromisem między rustykalną tradycją i elegancją. Malwina triumfalnie spojrzała na Jerzego. Młody kelner z czarną grzywką uśmiechnął się, słysząc nazwisko pani Wandy, po czym ochoczo poprowadził ich do stolika w loży i zapalił świece. Zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć, zniknął i po chwili wrócił z butelką Egri Bikaver. 

– Na koszt firmy – oświadczył i podał im karty. 

– Widzisz? To nie żadna mordownia – szepnęła Malwina, gdy tylko kelner zostawił ich samych. 

– Widzę, mają nawet prawdziwe obrusy. – Jerzy pogładził świeżo wyprasowany materiał. – Muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiego sznytu. 

– Ty i te twoje uprzedzenia! Dlaczego tak trudno cię przekonać do czegoś nowego? Niekiedy jesteś uparty jak stary cap. 

– Trudno mnie zmienić – przyznał i napełnił kieliszki. 

– Mam wrażenie, że ostatnio sam zacząłeś się zmieniać. 

– Nie jestem pewien, czy sam – roześmiał się. 

– Podoba mi się ta zmiana – powiedziała poważnie Malwina. – Chciałabym wznieść toast za nią toast. Miejmy nadzieję, że Egri Bikaver doda ci sił do wytrwania w nowej postaci. 

„Zastanawiające. Czyżbym podpisywał byczą krwią cyrograf na moją duszę?” 

Brzęknęły wypełnione winem kieliszki. Jerzy spodziewał się cierpkich nut, typowych dla win wytrawnych, ale napój miło zaskoczył go pełnią i różnorodnością swojego smaku. Słodycz owoców łączyła się w nim z delikatnym aromatem przypraw. Stwarzał przez to wrażenie niespodziewanej gęstości. W przypływie paranoi Jerzy zakręcił kieliszkiem, przez chwilę obserwując jego zawartość i wdychając jej woń. 

„To niemożliwe, nie mogą przecież truć połowy miasta.” 

– Podawane przez nas wina powstają głównie z węgierskich szczepów – oznajmił z dumą kelner, zauważając zainteresowanie klienta. – Przede wszystkim Kekfrankos i Kadarka, lecz nie zaniedbujemy również –

– Nie znam się na tym zbytnio – wyznał z uśmiechem Jerzy – ale ten smak wydał mi się znajomy. Może to jakieś zioła? 

– Wybaczy pan, ale daleko mi jeszcze do prawdziwego sommeliera, więc obawiam się, że nie będę umiał pomóc. Mam tylko nadzieję, że wino przywołało u pana miłe wspomnienia. Czy dokonali już państwo wyboru? Polecam pieczeń jagnięcą oraz zrazy wołowe faszerowane, jak również tradycyjne specjalności kuchni węgierskiej: zupę rybną, bogracz i gulasz. 

– Dziękujemy za sugestie, jednak za radą pani Wandy weźmiemy placki po węgiersku – zadysponował Jerzy. 

– Na ostro, czy na romantycznie?
Malwina zachichotała i zarumieniła się, jak postulantka w klasztorze.
– Chyba trudno będzie nam wybrać.
– W takim razie sugeruję specjalność szefa. Ręczę, że przypadnie państwu do gustu. 

– Bardzo prosimy.
– Służę państwu uprzejmie.
W loży było ciemniej, niż na głównej sali. Światło świec zmiękczało rysy twarzy i Jerzy z zapartym tchem obserwował Malwinę.
– Aż trudno w to uwierzyć, że zapomniałem, jaka jesteś piękna.
– Przypomniałeś sobie w samą porę – odparła, mrużąc oczy, po czym pogroziła mu palcem. – Tylko żeby mi to było ostatni raz.

– Nie chciałbym znowu popełnić tego błędu. 

Usłyszeli kroki kelnera i na stole przed nimi pojawiły się dwa dymiące talerze. 

– Ze specjalną dedykacją od szefa kuchni i z pozdrowieniami dla cioci Wandy – oświadczył z szerokim uśmiechem. – Gulasz nie jest bardzo ostry, ale każda porcja ma w sobie jeden kawałek szalenie pikantnej papryczki, nazywanej żądłem Afrodyty. 

– Jeśli naprawdę jest tak pikantna, nie dam rady jej przełknąć – zaniepokoiła się Malwina. 

– Jest pani uczulona? – zmartwił się kelner. 

– Na szczęście nie, ale pod tym względem bardzo się z mężem różnimy. Podczas gdy on jest zadowolony, że wreszcie trafił na odpowiednio przyprawione danie, ja już kaszlę i płaczę. 

– Proszę się nie obawiać, w razie potrzeby zawsze mogę podać więcej wina. Żądło Afrodyty jest obowiązkowym składnikiem wersji ostro-romantycznej. Stryj sam uprawia te papryczki, są jednocześnie słodkie i palące, jak prawdziwa miłość. Życzę państwu smacznego – uśmiechnął się ponownie, ukłonił i zostawił ich samych. 

Placki były dobrze wysmażone, złociste i chrupiące, dzięki czemu sos z gulaszu wsiąkał w nie powoli. 

– Kto by pomyślał, że z tak pospolitego dania można zrobić takie arcydzieło – dziwił się Jerzy. – Faktycznie świetna ta restauracja. O, ja pierhohe! – zaryczał nagle, gdy poczuł w ustach ukąszenie bogini miłosnych rozkoszy. 

Rzucił się do kieliszka, podczas gdy Malwina zanosiła się śmiechem. 

– Dolać ci jeszcze?
– Bardzo proszę – wychrypiał.
– Pij powoli – doradziła mu. 

– Zobaczymy, jak ty sobie poradzisz.
– Ja już się chyba najadłam – oznajmiła, składając sztućce na talerzu.
– Nie ma mowy – zaprotestował Jerzy, wycierając załzawione oczy. – Skoro jest to zestaw romantyczny, musimy oboje przez to przejść.
– Dla ciebie wszystko – wyznała z uśmiechem, wkładając do ust kolejną porcję. – Kuhahać – wyszeptała chwilę potem, zasłaniając usta ręką. Z oczu popłynęły jej łzy, ale mąż już wkładał jej do ręki napełniony po brzegi kieliszek. 

– Pij, najwięcej ile się da! 

– Proszę się nie krępować – zawtórował mu kelner, przybywając z odsieczą w postaci kolejnej butelki wina. Zręcznym ruchem napełnił kieliszek i podał załzawionej klientce. 

– Chyba rozmazał mi się makijaż – narzekała Malwina.
– Ty zawsze pięknie wyglądasz – zapewnił ją Jerzy.
– Mój ty rycerzu – rozczuliła się. – Co sobie pomyślą sąsiedzi, jak przyprowadzisz do domu taką gwiazdkę porno?
– Nawet z pornografii zrobiłabyś arcydzieło – wyznał szczerze i natychmiast ugryzł się w język.
– Co też ta Afrodyta z ciebie wydobyła? Nie ma co, cicha woda...
Jerzy odchrząknął i spojrzał w kierunku kelnera, ale ten na szczęście musiał być przyzwyczajony do intymnych wyznań, wywoływanych żądłem bogini miłości, ponieważ zniknął taktownie natychmiast po dostarczeniu butelki. 

  • Lubię 10
  • Dziękuję 5

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi
Duszek
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.

Cuckoldplace Poland © 2007 - 2024

Jesteśmy szanującym się forum, istniejemy od 2007 roku. Słyniemy z dużych oraz udanych imprez zlotowych. Cenimy sobie spokój oraz kulturę wypowiedzi. Regulamin naszej społeczności, nie jest jedynie martwym zapisem, Użytkownicy stosują się do zapisów regulaminu.

Cookies

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.

Polityka Wewnętrzna

Nasze Forum jest całkowicie wolne od reklam, jest na bieżąco monitorowane oraz moderowane w sposób profesjonalny przez ekipę zarządzającą. Potrzebujesz więcej informacji? Odwiedź nasz Przewodnik. Jednocześnie przypominamy, że nie przyjmujemy reklamodawców. Dziękujemy za wizytę i do zobaczenia!

×
×
  • Dodaj nową pozycję...