Skocz do zawartości
rita

Maki

Rekomendowane odpowiedzi

Najpierw pisałam je na blogu, bo nijak mi nie podchodziło pod tematykę działu.

Aż nagle końcówka zrobiła się taka,że pasować zaczęło, więc niby mogę je przekleić...

...ale nie mam pojęcia, jak je dalej rozwinąć.

 

Może Wasze komentarze mi dorzucą pomysły, bo póki co wena się skończyła.

 

Kiedy otwieram oczy, jest jeszcze ciemnawo. Zaraz obok tapczanu mam okno, za którym rośnie dorodny krzak bukszpanu dlatego widzę, że słońce powoli rozjaśnia niebo. Musi być więc trzecia…no może trzecia trzydzieści.

 

W każdym razie pora wstawać.

 

Zanim dopadną mnie czarne myśli o tym, że mogłabym przecież pospać jeszcze do siódmej, odsuwam na bok kołdrę i po cichu wychodzę do łazienki.

 

W domu jest jeszcze pięć osób, ale wstałam pierwsza. Zapalam światło i machinalnie sięgam po szczotkę. Włosy zaplotłam w warkocz więc nie mam teraz dużo czesania. Kubek z kompletem szczoteczek, znajduję swoją. Uniwersalna pasta do zębów. Wyciskam odrobinę.
Szoruję zęby długo i dokładnie. Raz jeden byłam u dentysty i nie chciałabym tam wrócić ponownie. Nie tylko dlatego, że borowanie nie jest przyjemne ale też dlatego, że kosztuje tyle, co dwie nowe książki do szkoły.

 

Nalewam trochę wody do kubka, płuczę usta. Dokonuję jeszcze kilku ablucji i wracam do sypialni. Na krześle wiszą przygotowane wczoraj ubrania, dzięki temu oszczędzam czas. Mam na dzisiaj błękitną bluzkę, brązowe, znoszone szorty i stare tenisówki. Do tego chustka na włosy, które na nowo zaplotłam w warkocz.

 

Idę do kuchni, nastawiam wodę. Kroję chleb, smaruję masłem. Na talerzu układam przygotowane wczoraj kawałki sera i wędliny. Zostały tylko dwa pomidory. Kroję je cienko. Czajnik gwiżdże, ściągam go z ognia.

 

Dopiero wtedy idę budzić starszą siostrę. Wzdycha głęboko i ma taką samą minę, jak jeszcze pół godziny temu ja sama, ale dzielnie wstaje z łóżka. Kiedy korzysta z łazienki pukam do pokoju rodziców.

 

-Już?
-Już, wstawajcie.

 

Słońce wzeszło i przebija się przez firanki. Siadamy do stołu. Brakuje tylko młodszych braci. Za kolejne pół godziny przyjdzie do nich babcia. Jem kanapki, popijam herbatą ale cały czas rzucam okiem na zegar. Muszę jeszcze przygotować sobie drugie śniadanie, zostawić bańki na obiad…

 

-Dużo macie dzisiaj pracy? – pyta ojciec.
-Tyle co wczoraj, pewnie wrócę późno.
-A jak u was? – to mama.
-Do południa spokojnie, ale potem ludzie schodzą z pola to sam wiesz co się dzieje. Wieczorem przychodzą pić piwo. Nic nowego.

 

Siostra pracuje od dwóch lat w sklepie spożywczym. Niewiele się tam dzieje ale to miłe, że pytają.
Wstaję i sprzątam ze stołu. Robię sobie kanapki i pakuje w papier. Lądują obok sakiewki z drobnymi i butelką wody w plecaku.

 

Wychodzę. W nocy musiało popadać, powietrze jest rześkie. Wsiadam na rower.

 

Od trzech tygodni pracuję w dużym gospodarstwie. Zbiory są przez całe wakacje, pracy zawsze dużo. Chciałam zarobić na nowe rzeczy do szkoły, żeby nie donaszać wszystkiego po siostrze. Rodzicom też przydałaby się pomoc. Pracują wcale nie mniej niż ja a trzeba jeszcze ogarnąć dom, braci…
Parkuję obok innych rowerów, plecak zostawiam w baraku dla zatrudnionych. Jest zawalony rzeczami.
Idąc w kierunku pola mrużę oczy. Znowu zanosi się na upał. Inni już tu są, razem trzydzieści osób. Stoją, plotkują. Niektórzy piją herbatę z termosu. Za kilka minut przyjdzie gospodarz i przydzieli nam zadania.
Opieram się o drzewo i wpatruję w horyzont. Obok mnie rozmawiają dwie dziewczyny.

 

-Nie znam jej.
-Ja też nie.
-Dzisiaj przyszła?
-No dzisiaj, pierwsza była, chyba za wcześnie przyjechała.
-Albo nadgorliwa.
-Wygląda ci na taką?

 

Śmieją się a ja rozglądam. Mamy kogoś nowego w grupie?

 

I wtedy ją widzę. Stoi sama obok szopy na narzędzia. Zwracam uwagę na to, że tylko ja i ona mamy chustki na głowach. Inne dziewczyny nosiły modne kapelusiki. Sprane spodenki, znoszone trampki. Zielona koszulka na ramiączkach z pojedynczym kwiatkiem. Dwa warkocze z wymykającymi się włosami.
Szeroki uśmiech skierowany w moją stronę.

 

Macham do niej, odmachuje. Chyba jesteśmy w podobnym wieku. Co mnie nie dziwi. Płaca jest minimalna. W większości pracują tu uczniowie z lokalnej szkoły oraz emeryci chcący sobie dorobić.

 

-Kto to? - zagajam.
-Nowa.
-Ktoś zrezygnował?
-Maciek. Znalazł coś lepszego.
-Aha.

 

Nie lubiłam z nimi rozmawiać. Niby nie miałam czego im zarzucić. Zawsze były dla mnie uprzejme. Ale były dwie rzeczy. Po pierwsze nie przepadałam za osobami, które lubią w wolnym czasie rozmawiać o życiu innych osób. Drugie wiązało się z pierwszym. One sobie dorabiały.
Ja tak naprawdę zarabiałam.

 

One nie musiały zastanawiać się, czy za miesiąc będą jeść normalnie czy przez dłuższy czas chleb z masłem i solą, bo na nic innego nie starczy pieniędzy, bo trzeba mi zorganizować wyprawkę do liceum. Miały własne pokoje, ciepłe domy, dobre warunki do życia.

 

Nie mogłam tego powiedzieć o naszej rodzinie. Jednak na samą myśl o tym, że mogłabym o niej powiedzieć coś złego zawstydziłam się i spuściłam głowę.

 

-Witam wszystkich! Młodzi dzisiaj do ziemniaków a resztę zapraszam za sobą na gospodarkę.

 

Wokół usłyszałam stłumione jęki chociaż nie wiem, czego się spodziewali. Młody wiele wytrzyma, można go wyrzucić na słońce na cały dzień. A takiej pani Helenki to już szkoda. Ma prawie siedemdziesiąt lat i mimo, że siły więcej, niż niejeden pracujący z nami chłopak, to mimo wszystko lepiej dać ją pod dach, żeby zajęła się zwierzętami.

 

Bez słowa chwyciłam motyczkę i podeszłam po swój koszyk.

 

Gdy pracujesz w polu na początku jest najgorzej. Ale jak już minie pół godziny, to wpadasz jakby w trans. Pracujesz do miejsca do miejsca. Od kopczyka do kopczyka. Od zakrętu do zakrętu. Obok ciebie przechodzą inne osoby, słyszysz stłumione rozmowy. Kiedy przejeżdża jakiś samochód albo przelatuje bocian, każdy odrywa się na moment by popatrzeć na coś, co przełamuje monotonię krajobrazu. Ja zawsze najdłużej patrzę za samochodami. Ktoś jedzie sobie z punktu a do punktu b i mija nas rzucając ledwie okiem. Ot zbiory, wieś, ludzie w polu. Nie poświęca nam więcej uwagi, niż tych kilka sekund.
Nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo istotnym elementem naszej pracy właśnie się stał.

 

Wiatr w uszach, suchy dźwięk usypującej się ziemi. Stukot motyczek.

 

-Cześć!

 

Ścieram pot z czoła i zwracam się w kierunku głosu. To ta nowa. Uwija się na swojej grządce a jednocześnie obraca w moją stronę i macha sympatycznie ręką.

 

-Kaśka.
-Proszę? – mrugam zaskoczona.
-Mam na imię Kaśka. A ty?
-Justyna – mamroczę i wbijam wzrok w tenisówki.
-I znowu na mój widok patrzysz w ziemię. Coś się stało?
-Znowu? – zaskoczona przystaję i opieram się o motyczkę.
-Dzisiaj rano patrzyłaś na mnie i nagle zrobiłaś taką minę..-milknie, szukając słowa, ale nie znajduje, wzrusza ramionami – Myślałam, że coś się stało.
-Ach nie, nie – wreszcie dociera do mnie co zaszło – Nie, ja tylko coś sobie pomyślałam. Ale nie o tobie – uprzedzam.
-Jeśli tak to w porządku.

 

Pracujemy przez dłuższą chwilę w milczeniu. Czuję się jednak zobligowana pociągnąć tę rozmowę.

 

-Jesteś od dzisiaj? – pytam z grzeczności.
-Tak, wyrzucili mnie z poprzedniej pracy – mówi spokojnie i zaskakuje mnie drugi raz w ciągu kilku minut.
-Wyrzucili? – nie zdążyłam ugryźć się w język. Po co dręczyć człowieka pytaniami po takim zdarzeniu?
-Tak. Zaraz i tak rozejdzie się to po ludziach, to równie dobrze mogę powiedzieć ci od razu – odpowiada – Pokłóciłam się z córką gospodarza i przestałam być mile widziana. Ale domu nikomu nie spaliłam – rzuca niby lekko i uśmiecha się przy tym jednak czuję, że to dla niej trudny temat.
-I tak od rana chodzisz i czekasz, kiedy ktoś o to spyta? – domyślam się.
-Nie muszę czekać. Widziałam już, że ludzie gadają. Zawsze to robią.

 

Kiwam głową. Pracujemy w milczeniu aż do drugiego śniadania. Kiedy schodzę z pola odwracam się za nią i macham ręką.

 

-Może usiądziesz ze mną?
-Mogę. Jak to tu wygląda z przerwami? – przerzuca motyczkę przez ramię i rusza raźno za mną. Ma sprężysty krok, jakby praca nie zrobiła na niej wrażenia. Nie można tego powiedzieć o mnie. Bolą mnie nogi i łupie w krzyżu, ale staram się tego nie okazywać.
Siadamy pod jednym z drzew. Wyciągając kanapki tłumaczę jej zawiłości przerw – kto gdzie siada, co się utarło, czego oficjalnie nie wolno a co ludzie i tak robią. Porównujemy zawartość naszych pudełek. U niej ser i szynka, u mnie twaróg i pomidor.

 

-W tym upale to ryzykowne – kwituje.

 

Nie mówię nic, tylko wgryzam się i przeżuwając rozglądam dookoła. Nie musi wiedzieć, że nie miałam innych opcji. Może dzisiaj mama kupi coś wracając z pracy. A może i nie.
Tak jak myślałam ludzie zerkają w naszą stronę i wymieniają się uwagami.

 

-Szeptuszept – mruga do mnie – Zauważyłaś, że tylko my mamy chustki?
-Od razu – uśmiecham się niepewnie.
-To tak z przekonań czy też nie masz nic innego na głowę?
-W sumie nie mam nic innego.

 

Aż dziwne, że mówię to tak lekko. Zwykle za takimi informacjami idzie palący wstyd i poczucie winy. Tyle że obie mamy równie zniszczone buty. Tak samo sprawne koszulki. No i każda z nas chowa włosy pod chustką.

 

-Jeszcze pięć minut i od nowa. I tak do nocy – wzdycha.
-Co poradzisz.
-Odliczam. Do sześćdziesięciu, potem minuty, kwadranse, półgodziny. I tak leci. A ty?
-Czasem tak samo. Ale zwykle skupiam się na waleniu motyczką.

 

Śmieje się i podnosi z ziemi otrzepując pośladki z trawy.

 

-Będę pamiętać patrząc na twoją skupioną minę.
-Mam skupioną minę?!

 

Ale ona już idzie przed siebie tym pewnym siebie krokiem.

 

--

 

Na przerwie obiadowej usiadłyśmy automatycznie obok siebie. Byłam ciekawa skąd dokładnie jest. Okazało się, że z tej samej miejscowości w której pracowała moja siostra. Od razu ją skojarzyła. Ona z kolei chciała wiedzieć, czy jesteśmy w tym samym wieku (tak) i czy nasza szkoła jest równie beznadziejna jak jej (temat rzeka).

 

Popołudniu słońce pali mniej, ale pada po takim kątem, że świeci po twarzy. Idziemy przed siebie mrużąc oczy. Jeszcze chwila i zaczną cykać świerszcze. Zawsze był to dla mnie znak, że jeszcze trochę i będę wracać do domu. Obejrzałam się za siebie. Moja część jest już niemalże skończona, mogłam zwolnić, żeby nie było później, że siedzę bez pracy. Rozprostowuje kręgosłup, strzelam palcami. Skórę na rękach mam już czekoladową od tego stania ciągle na słońcu. Chociaż tyle dobrego.

 

Przyglądam się przez chwilę, jak pracują inni. Kilka osób brnie przed siebie w ciszy, zatopieni we własnych myślach. Ale więcej jest takich, co żartują między sobą i tematy do rozmowy nie kończą się im przez cały dzień. Są to głównie dziewczyny z mojej i sąsiednich szkół. Na początku trochę im
zazdrościłam takiej komitywy, ale wystarczyło że przysłuchałam się o czym rozmawiają, a mi przeszło.

 

Chłopaki, kosmetyki, wyjazdy, ciuchy, chłopaki, kosmetyki, wyjazdy… i tak na okrągło.

 

Nie, żeby mnie to nie interesowało, ale ile można?!

 

Patrzę na lewo. Po tej stronie pracuje tylko Kaśka i jedna ze starszych pań. Zamykamy w zasadzie pole. Pani Janina już kończy. Zaraz usiądzie, powzdycha a potem będzie się przyglądać z zadowoleniem, ile dziś zrobiła.

 

Kaśka natomiast stanęła i zapatrzyła się w przelatujące nad nami ptaki. Jedną rękę oparła na motyczce a drugą osłoniła oczy od słońca. Spod chustki wysypywały się jej pojedyncze włosy, warkocz niedbale przerzuciła przez ramię. Spod dłoni migały jasnobłękitne oczy ocienione ciemnymi rzęsami. Nad nimi kłębiły się nierówne ale gęste brwi. Prosty nos upstrzony piegami i ładne usta, które teraz były lekko rozchylone. Zza warg widać było białe zęby. Też była opalona, ale na miodowo. Ładnie się to komponowało z piegami, które zauważyłam teraz także na ramionach i nogach. Wyglądała trochę jak bursztyn.

 

-To kaczki czy tak mi się tylko wydaje? – spytała nagle.
-Nie mam pojęcia, nie znam się. Mój brat by wiedział, ma obsesję na punkcie ptaków.
-Masz brata?
-Dwóch.
-I starszą siostrę… fajnie ci.
-Jedynaczka?
-Tak.
-Fajnie ci…

 

Roześmiałyśmy się obie.

 

-No tak, słyszałam to wiele razy. Uwierz mi, że bez rodzeństwa jest nudno.
-No tak, słyszałam to wiele razy. Uwierz mi, że rodzeństwo to ciężka sprawa.

 

Chichotamy kiedy słyszę chrząknięcie.

 

-Dziewczynki, nie obijajcie się tylko kończcie.
-Tak, tak – rzucamy jedna przez drugą i skupiamy się na pracy pod czujnym okiem Janiny. Ale kiedy tylko wraca do swojej grządki rzucamy sobie rozbawione spojrzenia.

 

Zaczęły cykać świerszcze.

 

---

 

-Rowerem wracasz główną czy skrótem?
-Skrótem, a ty?
-Główną, skrót to by mi pourywał koła.

 

Póki co jedziemy obok siebie w tym samym kierunku. Za nami i przed nami sznur rowerów.

 

-Ej nie jest tak źle…
-Też tak mówiłam póki faktycznie nie uszkodziło mi koła.
-Żartujesz?
-No nie. Wpadłam w dziurę, wykrzywiło mi wszystko. Droga krótsza ale tragiczna. Jak deszcz popada to też tamtędy jeździsz?
-Prościej przejechać przez Urzejankę niż tamtędy, jak popada.
-Tak myślałam.

 

Dojeżdżamy do rozwidlenia. Ja muszę skręcić w lewo a ona w prawo.

 

-W sumie nawet jakbyśmy jechały razem główną, to potem musiałabym skręcać w prawo a ty pojechałabyś dalej prosto. No i w zasadzie to tylko kilometr więcej drogi.
-A chcesz wracać razem?

 

Wzrusza ramionami.

 

-Miło mi się z tobą rozmawia, chętnie.
-No to wsiadaj z powrotem i jedziemy.

 

Dociskamy pedały i suniemy prosto za resztą ludzi. Akurat byłyśmy cicho, kiedy minęły nas dwie osoby. Kiedy ujechały kawałek rzuciły szybkie spojrzenia przez ramię w kierunku Kaśki i wymieniły jakąś uwagę po której słychać było stłumiony chichot. Od razu zrzedła jej mina.

 

-Daj spokój – mówię zniesmaczona – To tu normalne. Wiele nie trzeba, żeby cię ktoś obgadał.
-Pewnie tak – mówi cicho i bez przekonania. Przypominam sobie, co mówiła rano i nie ciągnę tematu. W sumie nie wiem do końca za co ją wyrzucili. Może jest jej głupio? Ludzie będą gadać co zechcą, więc nie ma co zdawać się na ich informacje, o co poszło. A sama powie albo nie. Póki co szkoda mi, że tak ją potraktowano.
-Na dniach gminy będziesz? – próbuję odwrócić jej uwagę.
-A kiedy to?
-Za dwa tygodnie.
-O. Nawet nie patrzyłam, co będzie.
-To co zawsze. Ognisko, zawody, kapela podwórkowa, wieczorem dyskoteka.
-Czad – mówi z takim natchnieniem w głosie, że obie na moment tracimy panowanie nad rowerami ze śmiechu.
-Może będę. Póki co tu muszę skręcić. To widzimy się jutro?
-No pewnie.
-To do jutra.
-Do jutra!

 

Odjeżdża i znika w zapadającym zmroku. Teraz mam do nadrobienia półtora kilometra, ale mimo że pracowałam cały dzień czuję, jakbym miała więcej siły, niż rano. Przyśpieszam i nawet coś mi się nuci. Kiedy dojeżdżam do domu pali się w kuchni. Wchodzę bocznymi drzwiami odstawiając rower do sieni. Zdejmuje buty, odwieszam rzeczy i otwierając drzwi widzę mamę mieszającą zupę.

 

-Co robisz? – zaglądam jej do garnka.
-Pomidorowa. Próbuj, czy dobra.

 

Chwytam za łyżkę i rozsmakowuję się w maminej zupie.

 

-Najlepsza!

 

Uśmiecha się do mnie i targa włosy. Idę do naszego pokoju. Chłopaki jeszcze bawią się na podłodze, siostra maluje paznokcie przy stole.

 

-Cześć.
-Cześć.
-Jak było?
-Jak zawsze.
-Yhym – mruczy. Skupia się na dłoni tak, że aż wysunęła język – A tej młodej z Lipianek to dziś nie było?

 

Patrzę na nią bez zrozumienia.

 

-No tej…jak jej tam… - myśli intensywnie – A wiem. Kaśki. Od Pałysów bodajże.
-Nie wiem jak ma na nazwisko, ale jakaś Kaśka doszła – mówię powoli.
-A widzisz.

 

Czekam, ale nic więcej nie mówi, poprawia tylko lakier. W końcu patrzy na mnie i unosi brwi.

 

-No?
-A nic. Myślałam, że coś chciałaś jeszcze powiedzieć.
-Nie.

 

Ale kiedy wychodzę do łazienki dobiega do mnie jak mruczy do siebie.

 

-Nic istotnego.

 

---

 

Otwieram oczy.
Trzecia rano.
Mycie, ubieranie, śniadanie.
Codziennie tak samo.

 

Dopiero kiedy wsiadam na rower jest trochę inaczej. Mam pół godziny drogi którą pokonuję słuchając śpiewu ptaków w lesie albo szumu wiatru, kiedy akurat jest prześwit.

 

No chyba, że pada, ale wtedy i tak muszę jechać bo nigdy nie wiadomo, czy w ciągu dnia się nie wypogodzi. A każde przepracowane pół godziny to jednak przepracowane pół godziny.
Tylko zanim dojadę mam mokre absolutnie wszystko.

 

Dziś na szczęście świeci słońce a po niebie przesuwają się niewielkie chmury.

 

Dojeżdżam, odstawiam rower, idę pod szopę i czekam jak co dzień.

 

-Cześć!

 

Kaśka wyrasta za moimi plecami. Witam się i siadamy obie na ziemi. Ściąga frotkę z ręki i wiąże rozpuszczone jeszcze włosy.

 

-Mam gumę do żucia - szepcze konspiracyjnie - Chcesz?
-No pewnie!

 

Żujemy patrząc na mijających nas ludzi.

 

-Fajną masz bransoletkę - zwracam uwagę na kolorowe cacko na jej nadgarstku.
-To? - rzuca okiem - Mulina. Plotę przed spaniem. Chcesz taką?
-Nie, nie, dziękuję - peszę się.
-Nie że mam na oddanie, ale mogę cię nauczyć - parska śmiechem na widok mojej miny.
-Niby tak, tylko kiedy?
-W niedzielę?
-Po sumie?
-Może być.
-Młodzież proszę za mną po motyczki! - głos gospodarza ucina nam rozmowę.

 

---

 

-Z serem żółtym.
-Dżem.
-Jaki?
-Jagodowy.
-Oooo..
-Chcesz trochę na ser?
-To tak się da?
-Spróbuj.

 

Żujemy drugie śniadanie oglądając sobie nogi.

 

-Tu cię krzywo złapało.
-Gdzie?! - zamieram.
-O tu - wskazuje palcem - Musiałabyś się ustawić bardziej w prawo.
-Bez szans. Ale to i tak bez znaczenia.
-Czemu?
-Łapie mnie tak, bo mam krzywe nogi.

 

Dławi się kęsem i stuka wymownie w czoło a potem szuka wody w plecaku. Korzystam z chwili, żeby przyjrzeć się jej nogom.

 

Porównanie wypada dalece na niekorzyść.

 

Silne uda, zgrabne łydki i kształtne kolana. Drobne, wąskie kostki. Stopy mimo że równie brudne jak moje, kiedy obie zdjęłyśmy trampki, wydają mi się "katalogowe". Takie widuję w gazetach, kiedy mowa o jakimś kremie do stóp albo lakierze do pedicuru.

 

-Gadasz głupoty - podsumowała - A zobaczyłabyś mi plecy? Nie wiem czy mi dół chwyciło.
-Pewnie, pokazuj.

 

Bierze łyka i odwraca się do mnie podciągając koszulkę do połowy.

 

-Spalone.
-Kurcze, tak myślałam. Muszę kupić maślankę.

 

Słyszę chichot. Kilka dziewczyn zerka w naszą stronę niespecjalnie się z tym kryjąc. Łapią jakiegoś przechodzącego obok chłopaka, wskazują na nas palcem i mówią mu coś takiego, że czerwienieje a one wybuchają śmiechem. Na szczęście Kaśka nie zwróciła na to uwagi, skupiona na wydłubywaniu czegoś zza paznokcia.

 

-No i zobacz, wczoraj je czyściłam... - widzi moją minę - Coś się stało?
-Nic specjalnego - staram się zatuszować własne spostrzeżenia - Siedzi za nami dziewczyna z którą się nie dogaduję.

 

Dyskretnie spogląda przez ramię.

 

-Ta w różowym?
-Skąd wiesz?!
-Gapi się na nas całkiem otwarcie.

 

Wraca do jedzenia i nie komentuje dalej sytuacji. Do tego czasu zdążyłyśmy już podzielić się uwagami na temat lubianych i nie lubianych muzyków oraz co która czytała i dlaczego. Kaśka wydawała się być pogodną, spokojną dziewczyną. Ani nie nieśmiała ani nie tak przebojowa, jak niektóre tutaj. Taka...zwyczajna po prostu.

 

-Dziewczyny do koszyków - słyszę głos nad swoją głową - Idziecie zbierać truskawki.
-Będzie się działo - słyszę głośny szept ale nie autorkę. Głos ginie w grupie kobiet zbierających kosze. 
-O co chodzi? - pyta koleżanka.
-Nie mam pojęcia - mówię szczerze.

 

Bo i nic się nie dzieje. Kucamy aż nogi bolą i rwiemy owoce przez następne godziny. Słońce grzeje, więc podwijamy koszulki i opalamy plecy.

 

-Raz byliśmy z klasą nad jeziorem w Cukorzu. Przepłynęłam sama jedna na drugą stronę w pięć minut. 
-To duże jezioro!
-No właśnie. Więc wychowawczyni obniżyła mi zachowanie.
-Za co?
-Nie wiem. Po prostu powinnam była wiedzieć, że nie wolno tak robić.

 

Wymieniamy się różnymi historiami z życia.

 

-A klasa jak?
-No właśnie kibicowali mi tak, że niosło się aż na szosę. Inaczej nie wiem czy ktokolwiek by to zauważył.
-Zazdroszczę i tak. Ja słabo pływam.
-To się poducz.
-Nie mam kiedy.
-W sumie...
-Nie opalasz się? - słyszę, jak jedna z pań w średnim wieku zagaja do młodszej. Jej reakcja była co najmniej dziwna. Zaczerwieniła się, rzuciła w naszą stronę spłoszone spojrzenie i pokręciła głową. Starsza wzruszyła ramionami.
-I co to było? - myślę na głos.
-Co? - Kaśka przerwała pracę.
-A nic. Masz za sobą Dominikę. Codziennie się opalała kiedy tylko mogła a dzisiaj ma na sobie długą koszulkę i rybaczki - stwierdzam z niejakim zdumieniem.
-Może się spaliła?
-Zwykle nie wstydziła się o tym mówić.

 

Kaśka nabiera powietrza i nagle milknie. Gryzie wargę i pochyla niżej nad truskawkami.

 

-Moze w końcu zmądrzała - rzuca szybko i kończy temat - A jaką ty miałaś najbardziej szaloną przygodę?

 

Dobre pytanie. Moje życie pędzi mi przed oczami jak w filmie, ale dochodzę do wniosku, że przypomina słaby dokument o ciężkim życiu na wsi. Od małego pomagałam rodzicom w polu i w domu. Jak tego nie robiłam, to siedziałam za stołem z siostrą i kułam jak szalona, żeby mieć najlepszą średnią w klasie co raz wychodziło a innym razem nie. Wolne miewałam tylko w niedzielę... o ile nie kułam wtedy na sprawdzian albo nie nadrabiałam zaległości w lekturach.

 

-Moje życie jest nudne - stwierdzam nie bez żalu w głosie.
-Czemu?
-Nauka, praca, praca, nauka.
-Brzmi jak moje - uśmiecha się półgębkiem.
-Po tobie tego nie widać.
-Wiesz - przerywa na moment - Staram się znaleźć we wszystkim dobre strony i to trochę pomaga.
-Ale najbardziej - dodaje po chwili - Pomagają jednak te wolne godziny w niedzielę. Oczywiście w wakacje.
-Bo w roku szkolnym...
-...nadrabia się lektury.
-Oczywiście - uśmiecham się do niej. Odpowiada ciepłym uśmiechem na piegowatej twarzy.
-Przyjdziesz?
-Hm?
-Mulina.
-Jasne! Musisz mi tylko pokazać, gdzie mieszkasz.
-Jutro jest sobota to podjedziemy, zgoda? 
-Zgoda.

 

----

 

W sobotę gruchła informacja, że dziś pracujemy na akord. Kto zbierze tyle a tyle kilogramów truskawek, ten może wyjść wcześniej.

 

-Justyna, nie ma się nad czym zastanawiać - Kaśka patrzy w gospodarza z natchnieniem w oczach. Łapie za kobiałkę i pędzi w pole. Chwytam swoją i po chwili siedzimy obie w grządkach.
-Jak myślisz, jak szybko zbierzemy?
-Daje nam trzy godziny.
-Wariatka, w życiu!
-Trzy godziny i zapraszam na lody do siostry do sklepu.
-Nie zdążymy ale przyjmuje zakład.

 

Jeszcze nigdy tak mi się nie śpieszyło. Rwiemy aż sok leci na ziemię. Nie wiem cz gospodarz zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo obtłuczone będzie miał owoce, ale chyba i on ma ochotę szybciej nas puścić i mieć wolne.
Po dwóch godzinach brakuje nam już naprawdę niewiele.

 

-Nie wierzę w to co się dzieje - chichoczę nie zwalniając tempa.
-Ty przestań się dziwić i rwij, dziewczyno, rwij!

 

Z ostatnią kobiałką niemal pędzimy do wagi. Wysypujemy owoce i pierwsze ustanawiamy rekord.

 

-Uciekamy, bo nas znienawidzą - śmieje się Kaśka i łapie mnie za rękę - Do widzenia!
-Do widzenia! - ważąca owoce gospodyni śmieje się z jej radości i macha nam na pożegnanie.
-Waniliowe? A może truskawkowe? - pyta, gdy pędzimy szosą.
-Nie chce nawet patrzeć na truskawki.
-To będą waniliowe.

 

Zziajane wpadamy do sklepu w którym przy wiatraku chłodzi się moja siostra i druga sklepowa. Na nasz widok brwi podjeżdżają jej pod same włosy.

 

-A co ty tutaj robisz?
-Dzisiaj była praca na akord. Pobiłyśmy rekord - chwalę się rozwiązując chustkę i ścierając pot z czoła - To jest Kaśka. Kaśka, to moja siostra Marzena.
-Wiem wiem, znamy się.
-Kojarzymy - mówi moja siostra dziwnie spokojnym głosem. Znam ten ton. Uprzejmy, nie można mu nic zarzucić. Ale wiem, że gdy go używa to znaczy, że nie pała w najmniejszym stopniu radością. Na moment gasi to moją radość i patrzę na nią nie rozumiejąc o co chodzi. Kaśka natomiast grzebie w kieszeni i wyjmuje piątkę.
-Możemy prosić dwa razy waniliowe?
-Proszę.

 

Zabieram loda i wychodzimy na zewnątrz na ławkę pod drzewa. Oblizujemy patyczki patrząc na przejeżdżające samochody.

 

-Co zrobisz z wolnym dniem?
-Wrócę do domu i pewnie pomogę matce. A ty?
-W sumie powinnam zrobić tak samo...

 

W jej głosie słyszę wahanie.

 

-Myślałaś o czymś innym?
-Wiesz co... tu niedaleko jest takie mało uczęszczane jezioro. Jakbym się pośpieszyła, to mogłabym jeszcze chwilę popływać i dopiero potem wrócić.

 

Wzdycham ciężko. Kiedy ja pływałam ostatni raz? Rok temu? Chyba tak. Było święto i piękna pogoda. Poszłam z rodzeństwem na cały dzień nad wodę. Świetnie się wtedy bawiliśmy.

 

-Czemu wzdychasz?
-Bo to nie najgorszy pomysł, szkoda że muszę...

 

No właśnie co? Nikt poza siostrą nie wie, że skończyłam dziś wcześniej. A gdyby tak urwać się na chwilę? Mama byłaby zła wiedząc, że mogłam jej pomóc i nie przyszłam, ale nawet jeśli Marzena powie jej, że skończyłam wcześniej, to może nie zauważą tej jednej godziny różnicy w powrocie?

 

-W sumie, to nie muszę się tak śpieszyć.

 

Patrzymy po sobie i w jednej chwili biegniemy w stronę rowerów.

 

----

 

-Jeszcze w życiu nie widziałam, żeby ktoś tak beznadziejnie pływał!

 

Chlapiemy się wodą stojąc po pas w naszych szortach i podkoszulkach. Plaża jest zupełnie pusta nie licząc dwójki dzieciaków w wieku moich braci i pilnującego ich dziadka.

 

-A kto miał mnie nauczyć? Siostra ledwie umie, ojciec nie ma czasu.
-Braci masz.
-Młodszych.
-No i co z tego? Nie umieją?
-Umieją, ale wstyd prosić dzieciaki.

 

Naraz nurkuje i wyskakuje parskając jak koń. Kiedy stoi słońce odbija się w wodzie i rzuca na jej twarz świetliste refleksy. Oczy ma zmrużone, koszulka opina ciało a mokre spodnie wydają się ważyć kilka kilo, co nie przeszkadza jej podskakiwać w miejscu.

 

-Mogę cię doszkolić z pływania na plecach.
-Tu jest za głęboko.
-Terefere nie panikuj. Chcesz czy nie?
-Bliżej brzegu.
-Dobra dobra, chodź.

 

Idziemy kilka metrów do tyłu.

 

-Tu? - kiwam głową - No to kładź się.

 

Od razu idę na dno.

 

-Matko boska, jeszcze raz - wydziera mnie ze śmiechem za ramiona i pomaga położyć się na powierzchni. Chwyta jedną dłonią pod głowę a drugą pod kręgosłup - Jak się wyluzujesz to przestaniesz opadać. Musisz leżeć bardziej bezwładnie.

 

No to czekamy. Póki co patrzę na błękitne niebo i śmigające po nim jaskółki. Słyszę szum tataraku, piski dzieciaków i nawoływanie ich dziadka. Stopniowo napięcie puszcza i w końcu czuję, jak wysuwa mi spod ciała delikatne dłonie. Kładzie się obok na wodzie.

 

-Mówiłam ci? To proste.

 

Leżymy tak patrząc w górę. Do wszystkich dźwięków dochodzi mi jeszcze jej oddech i dudniący w uszach łomot mojego serca.

 

----

 

Marzena patrzy na mnie dzisiaj z uwagą. Poszłam do łazienki i zerkam w lustro. Nic mi nie wyskoczyło na twarzy ani nie mam niczego na tyłku, więc o co jej chodzi? 
Podejrzewając, że kombinuje coś złośliwego strategicznie ją omijam krążąc między pokojem, kuchnią a podwórzem.

 

Wieczorem trzeba wydoić krowę. Biorę baniak i siadam chcąc mieć to jak najszybciej za sobą kiedy słyszę skrzypienie zawiasów. Marzena wsuwa się do obórki i odstawia przyniesione nie wiadomo skąd wiadro. Jak nic szukała pretekstu, żeby tu przyjść.

 

-Ty z tą Kaśką to się będziesz teraz widywać jakoś często czy tylko w pracy? - pyta nagle.
-W pracy? I jutro zaprosiła mnie do siebie. Nie wiem zresztą. Po co pytasz?
-Wolałabym, żebyś się z nią nie zadawała.

 

Przerywam pracę. Krasula przestępuje z nogi na nogę.

 

-Bo?
-Bo ja tak mówię.
-Ale masz argumenty.
-Ty wiesz, co ona zrobiła?
-A ty wiesz?
-Ludzie mówią...
-Ludzie mówią też, że pracę dostałaś po znajomości, ja chodzę w dziurawych skarpetkach bo nie stać nas na nowe a chłopakami interesowała się opieka społeczna, bo jacyś tacy niedożywieni - odparowuje łamiąc pewne tabu milczenia wokół tego, jaką mamy opinię. Zamykam jej tym samym usta ale i patrzy na mnie trochę ze zdumieniem a trochę z goryczą.
-Wierzysz w to, że dostałam pracę po znajomości? 
-Nie. Chcę ci tylko pokazać, czemu nie interesuje mnie, co ludzie mówią.

 

Wracam do dojenia. Marzena stoi jeszcze przez chwilę, wreszcie wychodzi.

 

-Ale jednak wolałabym, żebyś się z nią nie spotykała - rzuca na odchodnym.

 

----

 

-Do jakiej koleżanki jedziesz? - matka zaprzestała wycierania szklanek i przygląda mi się uważnie. Ubrałam się w najlepszą sukienkę i buty.
-Z pracy, nie znasz.
-To mi powiedz.
-Kaśka Pałys. Mówi ci coś to nazwisko?
-Nie mówi. Nie od nas?
-Nie, ze wsi obok.
-Której?
-Nie jadę się spotkać z chłopakiem.

 

Zamiera i już chce coś powiedzieć, ale się powstrzymuje a ja zaczynam śmiać.

 

-Naprawdę mamo, jadę do koleżanki. Marzena ją nawet kojarzy. Pracuje z nami od tego tygodnia. Będziemy robiły bransoletki z muliny.
-Wróć za trzy godziny.
-Cztery.
-Trzy. Obiad będzie.
-Cztery, odgrzeje.
-I pozmywasz.
-I pozmywam! - odkrzykuje bo wybiegam, zanim wymyśli coś jeszcze.

 

Kiedy wracałyśmy z jeziora podjechałam z nią i zapamiętałam adres. Jej dom na pierwszy rzut oka wyglądał lepiej niż mój. Mieszkała w murowanym domku z wysokimi schodami prowadzącymi do drzwi wejściowych a my w drewnianej chałupie. Jednak kiedy wita mnie i zaprasza do środka widzę, że wcale nie jest tak kolorowo. W przedsionku stoją słoje z ogórkami i kapustą. Wąski korytarz jest ciemny i zakończony prostą kuchnią w której nad herbatą siedzą jej rodzice, opierając się o ławę.

 

-Mamo, tato, to Justyna, mówiłam wam, że przyjdzie.

 

Witam się uprzejmie, kiwają mi głowami przyglądając się uważnie. Mam przelotne wrażenie, że zanim przyszłam rozmawiali o czymś, ale teraz jej mama kroi nam ciasto a ojciec podpytuje o moich rodziców. Zabieramy ze sobą talerz z szarlotką i dzbanek z herbatą.

 

Obok kuchni jest pokój babci, której także zostaję przestawiona. Babcia ma chustkę w kwiaty i siedzi ubrana w świąteczną garsonkę. Ściska mnie, jak swoją wnuczkę i po raz kolejny muszę mówić, od kogo jestem i z której wsi.

 

Kaśka otwiera jedne z drzwi i prowadzi korytarzem do swojego pokoju.

 

-Sorry za nich, muszą wszystko wiedzieć.
-Chyba jak wszyscy rodzice.
-Może, nie wiem, rzadko kogoś odwiedzam.
-Czemu?
-Nie kolekcjonuje sobie znajomych, wolę mieć ich mniej a lepszej jakości.
-Ha-ha, dzięki.
-Mówię szczerze. Wchodź.

 

Za drzwiami z oknem pleksi jest mały pokój. Po lewej stoi wysłużona wersalka. Na wprost jest biurko z toaletką. Po prawej okno i stół z magnetofonem z którego leci kaseta z przyjemną muzyką. Ściany ma obwieszone plakatami z zespołami o których wspominała, aktorkami i najróżniejszymi widoczkami. Oglądam sobie to wszystko i mruczę z uznaniem. Ja niestety mam tylko kawałek ściany w swojej szafce. Powiesiłam tam ulubionego aktora.

 

-Siadajmy na ziemi - klepie w podłogę. Szarlotkę i herbatę kładzie przed nami a spod łóżka wyciąga koszyczek z muliną i agrafkami - Przypnij jedną do sukienki, zaraz ci pokażę, jak zrobić te sploty.

 

Kiedy przypina sobie agrafkę znowu patrzę na jej nogi. Gołe, jeszcze bardziej niż ostatnio opalone wydają się być delikatne w dotyku i gładkie. Moje są teraz pogryzione przez komary i trochę poobijane.
Jej palce z obciętymi na krótko paznokciami śmigają, staram się skupić na pracy. Na początku idzie mi to średnio ale nie mija pół godziny, jak rozmawiamy a wszystko inne robimy automatycznie.

 

-Myślałam zdawać do liceum plastycznego - mówi Kaśka wsadzając palec w swoją szarlotkę. Zlizuje z niego cukier puder - Ale sama jeszcze nie wiem. Lubię rysować ale zawodu z tego nie będzie.
-Ja chciałam iść na biol-chem, bo mam z tego najlepsze oceny.
-A co potem?

 

Wzruszam ramionami.

 

-Mam jeszcze dużo czasu na takie decyzje.
-Niby racja, ale jakby co to ciężko potem zmieniać szkołę.
-Nie interesowałam się nigdy, jak się to robi.
-Raz musiałam zmienić. Ciężko jest.
-A co się stało?
-Wywalili mnie bo pobiłam się z kolegą.

 

Patrzę na nią z rozdziawionymi ustami. Nie wygląda na kogoś, kto miałby chociażby podnieść głos. Widzi moje spojrzenie i czerwienieje.

 

-Dobierał się do mnie, ale nie przeszło mi to przez gardło wiec wyszło na to, że go zaatakowałam.

 

Teraz ja czerwienieje. Co innego pogadać czysto teoretycznie o chłopakach a co innego o tym, że coś komuś naprawdę się wydarzyło..i to jeszcze w ten sposób.
Przez pewien czas żadna z nas się nie odzywa, ale czuję się w obowiązku powiedzieć, co myślę.

 

-Dobrze zrobiłaś.
-Tak sądzisz? - pyta całkiem serio.
-Jeszcze pytasz? Pewnie, że tak. A co chciałabyś zrobić innego?
-Bo ja wiem? Obrócić wszystko w żart?
-To nie jest temat do żartów.

 

Kiwnęła głową, ale znowu zapadła niezręczna cisza.

 

-Chociaż nie wiem. Nie mam żadnego doświadczenia w tym temacie. Może nie powinnam się wypowiadać - plączę się.
-Ja też nie - odpowiada spokojnie i nagle przerywa pracę. Patrzy na mnie poważnie.
-Ja też nie - powtarza - Cokolwiek by ci inni nie mówili. Będziesz pamiętać?
-Ja...jasne - odpowiadam zdziwiona jej tonem.
-A tu masz krzywo zrobione, spruj sobie - zmienia temat, za co jestem jej wdzięczna.

 

---

 

Od poniedziałku spotykamy się o jednej porze na głównej drodze i razem jedziemy do pracy. Czasami ścigamy się, która dojedzie szybciej. 
Potem przydzielają nam robotę. Staramy się, żeby zawsze być obok siebie i rozmawiamy całymi dniami. O czym? O wszystkim. O pogodzie, ludziach, życiu, książkach, telewizji, muzyce, szkole... Dzielimy planami i drobnymi marzeniami. Wydaje mi się, jakbyśmy się znały dłużej i śmieje, że zawsze słyszałam o takim uczuciu, ale doświadczam go po raz pierwszy.

 

Dlatego kiedy w piątek przydzielają mnie do pracy z inną osobą nie jestem zachwycona i wkładam dużo wysiłku, żeby to ukryć. Żaneta jest jedną z tych dziewczyn, które przychodzą w pole "zrobione" licząc pewnie na łaskawe spojrzenie syna gospodarza na którego ochotę ma co druga tutaj. Na pewno jednak nie ja. Wydaje mi się być absolutnie beznadziejny i zdecydowanie za stary.
W milczeniu oporządzamy zwierzęta wymieniając się tylko grzecznościowymi uwagami i podając sobie nawzajem różne narzędzia. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że chce mnie ciągle o coś zapytać, tylko nie wie, jak zacząć. Sprawa wyjaśnia się na przerwie. Jesteśmy za daleko, żebym mogła iść pod "swoje" drzewo i spotkać z koleżanką. Siadam więc w progu z kanapkami patrząc niechętnie w przestrzeń.

 

-Lubicie się z Kaśką? - pyta od niechcenia siadając obok. Wzdycham dyskretnie. Jestem już trochę zmęczona tą atmosferą wokół mojej koleżanki.
-A jeśli tak? - odburkuje chociaż miałam powiedzieć coś bardziej neutralnego. Nie mam ochoty na tę rozmowę.
-Bo nie wiem czy wiesz... - zaczyna.
-...że ją wyrzucili z poprzedniej pracy, że się pokłóciła z córką gospodarzy, że jest kosmitą. Słyszałam - przerywam zjadliwie nie poznając sama siebie. Do tej pory nie miałam odwagi nikomu tak złośliwie odszczeknąć, ale na Żanecie nie robi to wrażenia.
-...że jest lesbą - kończy z satysfakcją.

 

Patrzę na nią bez zrozumienia.

 

-Kim?

---

 

Leżę i nie mogę zasnąć. Słyszę spokojne oddechy innych osób śpiących w tym samym pokoju.
Zaraz będzie jasno. Pójdę w pole zupełnie nieprzytomna.
Przekręcam się po raz kolejny i patrzę w okno.

 

"Kim?".

 

No to mi wyjaśniła.

 

Za szybą przeleciał szybko jakiś ptak. Kołdra grzeje odrobinę za mocno. Wysuwam stopy na zewnątrz.

 

Nigdy w ten sposób nie myślałam…

 

Dzielimy pokój w kilka osób. Potem pomoc w domu. Szkoła. Dom. Szkoła. Pole. Dom.

 

W zasadzie ostatni raz byłam tu sama, kiedy chorowałam. Leżałam wtedy kilka dni w domu. Było dziwnie. Do popołudnia pusto. Tyle przestrzeni tylko dla siebie.

 

Ale w zasadzie większość czasu przespałam i przekaszlałam.

 

Nie mam kiedy tak po prostu położyć się, popatrzeć w sufit, pomyśleć.. pomyśleć…

 

Myśli mnie przytłoczyły.

 

-Jak “z inną dziewczyną”?! Przecież tak się nie da, nie… - na pewno rumieńce wypalały mi twarz. Rzuciłam co miałam w rękach i wyszłam na zewnątrz. Odetchnęłam głęboko i zapatrzyłam w dal.
-Lepiej żebyś wiedziała, bo ludzie już gadają - życzliwa koleżanka minęła mnie z głupim uśmieszkiem na twarzy i poszła zanieść gdzieś dwa wiadra.
-A ty co tak stoisz? Skończyłaś już? - gospodarz wyjrzał podejrzliwie z okna domu, więc wróciłam do pracy i już nie miałam chwili, by zatrzymać się i pomyśleć.

 

Teraz mam go aż nadto. I widzę. Ile razy zamknę oczy i zaczynam zasypiać, tyle razy widzę błękitne niebo a pod plecami czuję jej delikatne dłonie.

 

“Rozluźnij się, to będziesz pływać”.

 

Wzdrygam się i budzę.

 

Jest już widno.

 

---

 

Patrzy na mnie długo i uważnie a ja się aż kulę pod tym spojrzeniem.

 

-Coś ty robiła w nocy? - pyta zdumiona - Masz takie wory, jakbyś nie spała ani godziny.
-Mhm - odmrukuję i pochylam się nisko nad grządkami. Nie daje się spławić i zaraz widzę jej trampki. Kuca naprzeciw i pomaga wyrywać chwasty.
-Serio pytam. Coś się stało?
-Nie, po prostu się nie wyspałam.

 

Był to doskonały argument, żeby nie rozmawiać ani wtedy, ani podczas przerw ani kiedy wracałam. Widziałam że z godziny na godzinę jej brwi idą coraz wyżej, ale nie skomentowała mojego zachowania. Po kilku próbach zaprzestała zagadywania i tylko pożegnałyśmy się zdawkowo przy rozwidleniu.

 

Odstawiłam rower i zawahałam się przed drzwiami.
Potrzebowałam jeszcze chwili.

 

Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam prosto przed siebie. Trampki zapadały się w wilgotną ziemię. Chustka rozplotła się, złapałam ją w locie. Warkocz uderzał mi o plecy. Koszulka na ramiączkach zaczęła być mokra od potu.
Wreszcie stanęłam, oparłam się rękami o kolana i dysząc zapatrzyłam w pustą przestrzeń przed sobą. Stałam tak może dziesięć minut łapiąc oddech. Wreszcie wytarłam czoło chustką, odwróciłam się i spokojnie wróciłam do domu.

 

-Gdzie byłaś? - matka zatrzymała mnie wychodząc akurat na zewnątrz.
-Byłam się jeszcze przebiec.
-Te młode to jednak mają siłę - pokręciła z niedowierzaniem głową - Ziemniaki masz na piecu.

 

Ale niczego nie zjadłam. Przemyłam się nad kranem i padłam na wersalkę nakrywając kołdrą.
Bieg nie pomógł.

 

Znowu ledwie zamknęłam oczy widziałam jak wyciera dłonie w smukłe, opalone uda. Jak bezmyślnie kręci pasmem włosów przy twarzy. Jak porusza ustami coś sobie nucąc pod nosem tak cicho, że nie słyszę melodii.

 

Narzuciłam poduszkę na głowę.

 

----
Obudziłam się i automatycznie ruszyłam do pracy. Ze spokojem przywitałam się z Kaśką i rozmawiałam, jak gdyby nigdy nic. Dzieliłyśmy się gumami do żucia, podpijałysmy herbaty z termosu i nawzajem odprowadzałyśmy do domów nadkładając drogi.

 

Odliczałam dni do końca wakacji.

 

-I co? Od września ty do szkoły, ja do szkoły… już nie będzie z kim śmiać się z gospodarza - rzuciła niedawno pół żartem, pół serio wywalając język i znacząco wskazując nosem na rzeczonego, który patrzył na nogi jednej z dziewczyn.

 

Automatycznie śmiałam się i kiwałam głową.

 

Odliczałam godziny.

 

Pędziłam do domu i wskakiwałam od razu pod zimną wodę. Zawijałam szczelnie w kołdrę i zaciskałam dłonie.
Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje.

 

Odkąd się dowiedziałam ta myśl uporczywie krążyła mi po głowie.

 

“Jak to z dziewczyną?”.

 

Jej dłonie przesuwające się po moim ramieniu.
Oddech muskający szyję.
Cichy śmiech z na wpół uchylonych ust.

 

Przecież nigdy niczego mi nie zasugerowała. Niczego. Nigdy nawet mnie nie dotknęła.

 

...a może to wszystko to tylko kłamstwa?

 

Nawet jeśli, to myśl już była w mojej głowie i nie chciała jej opuścić.

 

-Udusisz się pod tą poduszką - skomentowała siostra i zgasiła światło.

 

W ciemności widzę słońce grzejące skórę Kaśki.

 

---

 

Ostatni dzień.
Żniwa.

 

Siedzimy i patrzymy, jak chłopaki zawijają snopki. Ramię w ramię żujemy słomki ze słomy i odpoczywamy. Wokół panuje atmosfera błogiego lenistwa. Każdy już kalkuluje, co zrobi z wypłatą.

 

-Moja torba będzie ze skóry.
-A moja ze sztruksu.
-Gdzie taką widziałaś?
-Na rynku.
-Nie gadaj...ja szukałam i nic.
-A bo to trzeba wiedzieć do kogo iść - przebieram palcami po trawie.
-Pokażesz mi?
-Mogę.

 

Patrzy na mnie pierwszy raz od rana. Wypluwa słomkę.

 

-Będziemy się widzieć po wakacjach?
-Jak będzie czas...czemu nie?
-Bo od pewnego czasu mam wrażenie, że czekasz tylko, żeby roboty się skończyły a nasze drogi rozeszły.

 

Zatkało mnie. Nie zdążyłam nawet udać, że tak nie było. Jej spojrzenie jest uważne i trochę smutne, ale nie mówi nic. Czeka na moją reakcję.

 

-To nie tak…
-A jak? - opuszcza powieki i szarpie nitkę wystającą ze spodenek.

 

Nie wiem co mam powiedzieć. Że od długiego czasu widzę, jak inni nam się przyglądają i już wiem czemu? Że co noc robię co mogę, żeby zasnąć spokojnie nie myśląc o niej? Że odkąd ktoś zapalił mi w głowie myśl, że ona mogłaby...mogłaby...że inni myślą, że robiła ze mną...że…

 

Spuszcza głowę i trąca palcem grudkę ziemi.

 

-Ktoś ci pewnie powiedział, co inni mówią?

 

Popatrzyłam na nią i przygryzłam wargę. Więcej nie było jej trzeba. Wstała, otrzepała siedzenie.

 

-Wystarczyło się spytać mnie a nie innych - powiedziała z żalem i odprowadzana ciekawskimi spojrzeniami powędrowała między snopki.

 

Spojrzenia przesunęły się teraz na mnie.
Co zrobisz?
No co?
Umil nam jakoś to popołudnie…

 

Zacisnęłam pięść.
Nie doczekacie się przedstawienia.

 

Siedziałam dalej nieruchomo, aż się znudzili i wrócili do swoich spraw. Kaśka zniknęła. Powoli każdy zbierał się i szedł zobaczyć, co jest jeszcze do skończenia. Wypłaty miały być za trzy godziny.
Gospodarz oparł się o drzwi i w zamyśleniu pił herbatę. Podeszłam do niego.

 

-Przepraszam, źle się czujemy z Kaśką. Chyba się czymś zatrułyśmy.
-No widzę że poszła i nie wraca. Nie podobne to do niej.
-No poszła...wie pan… - przerywałam znacząco aż sobie dopowiedział resztę.
-Ach no tak, tak.. a to zaraźliwe jest? - popatrzył nagle na mnie z grozą w oczach.
-Nie wiem.
-To może skończcie wcześniej, co? Przyjdziecie jutro po pieniądze? Albo - zawahał się - Jak się poczujecie lepiej?
-Dziękuję - rzuciłam i starałam się nie biec tylko wlec niemrawo, jak na chorą przystało.

 

Kierowałam się w stronę snopków.

 

---

 

Ciche pociąganie nosem zdradziło jej kryjówkę, chociaż wydeptana w zbożu droga była aż nadto jasną wskazówką.

 

Siedziała z podwiniętymi nogami łamiąc w palcach źdźbło. Na mój widok podniosła tylko na moment załzawione oczy i zaraz znowu spuściła głowę.

 

-Kaśka…

 

Nie zareagowała. Usiadłam obok. Odsunęła się.

 

-Kaśka, przepraszam.

 

Patrzy w bok i nie reaguje.

 

-Nie unikam cię dlatego, że ktoś mi nagadał głupot na twój temat.

 

Wreszcie mam jej uwagę. Patrzy na mnie i uśmiecha krzywo.

 

-A dlaczego?

 

I na to pytanie nie mogę jej odpowiedzieć. Teraz to ja patrzę na swoje kolana i milczę. Słyszę, jak zaczyna oddychać coraz spokojniej i spokojniej aż wreszcie upuszcza źdźbło.

 

-Tamta dziewczyna - zaczyna - Od pierwszego dnia zaczęła mnie zagadywać. Była bardzo miła. Spędzałyśmy razem dużo czasu. Nie kończyłyśmy nawet pracy tylko od razu szłam do niej albo ona do mnie. Mogłyśmy, bo była córką gospodarza, pozwalał jej na dużo a jak się dało pracować mniej a dostawać tyle samo, to wiesz - przerwała i pierwszy raz się uśmiechnęła.

 

-Rozmawiałyśmy dużo o książkach - kontynuowała - Lubi literaturę. Pożyczała mi je, ale nie miałam czasu czytać, prosiłam, żeby je streszczała. Siedziałyśmy czasem do późna na jej ganku i słuchałam tych wszystkich niesamowitych historii. Pod schodami była maciejka. Do tej pory jak czuję maciejkę, to robi mi się...niedobrze.

 

Parsknęłam.

 

-Któregoś wieczoru opowiadała mi na tych schodach jakieś love story, jakieś gwiazdy na niebie, jakieś słowiki tam były, straszny harlekin - westchnęła - I nagle ni z tego ni z owego mnie pocałowała. Nie wiedziałam, jak mam zareagować, więc ją odepchnęłam. A ona się wściekła.
-A czego się spodziewała? To chyba normalne.

 

Nic nie odpowiedziała, tylko przygryzła wargę i znowu podjęła pastwienie się nad zbożem. Wtedy do mnie dotarł sens tego, czego NIE mówiła.

 

-Och..

 

Nic mądrego nie przychodziło mi do głowy. Cisza przedłużała się i już miałam wstać i zaproponować powrót, kiedy podjęła dalej temat.

 

-Nagadała swojemu ojcu, że widocznie coś jest ze mną nie tak. Tu biję chłopaka, tam ją uderzam… A ja jej nie uderzyłam - walnęła pięścią w ziemię - To jeszcze usłyszałam, że coś podejrzanie często muszę się bronić, bo ktoś się do mnie dobiera. A może tylko mnie się tak wydaje? - patrzy na mnie - A może sama tego chciałam? Nie zdążyłam się nawet wytłumaczyć, wyrzucili mnie a ona miała z głowy problem, że znowu na mnie wpadnie.

 

Zanim pomyślę co robię obejmuję ją i przytulam do siebie. Na chwilę sztywnieje a potem czuję, jak okręcają mnie jej ciepłe ramiona. Serce wali mi tak głośno, jakby było na zewnątrz. Myśli pędzą jak szalone.

 

-A chciałaś? - pytam tak cicho, że nie ma prawa tego słyszeć.

 

A jednak słyszy.

 

-Na pewno nie z nią - odpowiada tak samo cicho.

 

I tak trwamy a każda sekunda napełnia mnie w tym samym stopniu radością i grozą.
Co ja robię?!
Co my robimy?!
Niech to trwa.
Ale co?
Ona też tego chce, ona też tego chce.
Ale co?!

 

Przesuwa mi palcem po łopatce.

 

-Justyś…

 

Pierwszy raz zdrobniła moje imię. Mam wrażenie, jakbym nagle miała w ustach czekoladę, robi mi się tak słodko.

 

-Justyś...co my w zasadzie robimy?

 

Pytanie uderza mnie i w jednej chwili gasi wszystko. Odsuwam się, podrywam i chcę odejść żeby nie widziała, jak palę się ze wstydu, ale w tej chwili łapie mnie za biodra i zdecydowanie ściąga na ziemię.

 

-Siadaj wariatko, przecież nie mówię, że... - śmieje się, ale przerywa i płoszy. Powoli patrzę w dół.

 

Trzyma mnie za ręce.

 

Podąża za moim wzrokiem i patrzy, jakby te opalone palce nie należały do niej. Zaskoczona, ale nie puszcza. Delikatnie zaciska je, jakby sprawdzała, czy są realne.

 

Są. Bardzo.

 

Niepewnie oddaję ten dotyk. Odpowiada gładząc palcem niewielkie zadrapanie na moim kciuku. Przechodzi mnie dreszcz. Przesuwam kolano trochę bliżej jej kolana. Nie wierzę, że stykam swoją skórę z jej.

 

-Nie wiem - mówię szybko.
-Ja też nie - odpowiada tak samo.

 

Bo to prawda. Mam wrażenie, że dostałam piękny prezent i nie wiem, co z nim zrobić. Boję się go dotknać, żeby przypadkiem niczego nie uszkodzić a jednocześnie nie mogę się oprzeć, żeby tego nie robić. Kaśka opuszcza nasze złączone dłonie na swoje kolana. Jak we śnie przesuwam dłonią po tych pięknych, opalonych na bursztynowo, gładkich udach i wzdycham. Ale i ona wzdycha powoli, z zadowoleniem. Zmrużyła powieki. Nie ucieka. Nie odpycha.

 

Niepewnie przesuwam rękoma po jej biodrach i talii w górę. Chciałabym dotykać jej całej tak, jak nikt jej nie dotyka. Poznać każde miejsce, które było do teraz tylko jej.

 

I przerażona tą myślą zwijam dłonie w kulkę. Ona nie wie czemu. Robi śmieszną minę zwijając usta w podkówkę. Śmieję się, ale niepewnie. Wzdycha i patrzy w niebo.

 

-Naprawdę nie wiem co robię.

 

A potem pochyla się i całuje mnie w usta.

 

Jej wargi są ciepłe. Miękkie. Słodkie od pitej wcześniej herbaty.

 

Nie uciekam.

 

Wszystko wydaje mi się być wlaściwe, naturalne i na miejscu.

 

Właśnie tak ma być.

 

Dygotamy obie padając na ziemię.

 

Nie mam pojęcia skąd wiem, co robić. Po prostu jej odpowiadam. Nasze nogi splatają się ze sobą. Ciała przywierają do siebie.

 

Dookoła pachnie rozgrzaną ziemią.

 

Przeturlała się na plecy i leżę teraz na niej patrząc w jej śmiejące się oczy. Palcami przejeżdżam po delikatnej skórze jej twarzy licząc ile może mieć piegów.

 

-Milion sto dziewięćset.
-Co proszę? - śmieje się.
-Tyle masz piegów.
-Piegi mi wypominasz?
-Uwielbiam je na tobie.
-Ja uwielbiam cię w ogóle - mówi cicho i przyciąga znowu do siebie.

 

Nieznane ciepło rozpływa się po mnie i kumuluje w brzuchu, jakby nie było dostatecznie gorąco od prażącego słońca.

 

-Powinnyśmy wracać - mówi.
-Nie musimy.
-Jak to?

 

Wzruszyłam ramionami.

 

-Teraz wyjdzie, że znowu poznałaś kogoś, kto ma wtyki u gospodarza. Mamy wolne.

 

Mruga zaskoczona.

 

-Do kiedy?
-W sumie...przez resztę dnia?

 

Z siłą jakiej się po niej nie spodziewałam siada jednocześnie sadzając i mnie. Wstaje i wyciąga rękę.

 

-W takim razie chodź szybko, zanim zacznę myśleć.
-O czym?
-O wszystkim - odkrzykuje, ciągnąc mnie za sobą.

 

----

 

Woda w jeziorze jest przyjemnie chłodna.
Stoimy w niej po pas podziwiając rodzinę łabędzi płynącą po drugiej stronie.
Na plaży nie ma nikogo.

 

-Pięknie tutaj - komentuję. Nie znałam tego miejsca wcześniej.
-Tak - kiwa głową i chwyta mnie za rękę. Odpowiadam jej uściskiem. Przytula do siebie i znowu całujemy się jak szalone. Jej dłonie przesuwają się po moich plecach, zjeżdżają niżej, oplatają pośladki.
-Co robisz? - przestraszyłam się. Natychmiast podjechała rękami do góry.
-Przepraszam - zawstydziła się.

 

Ja w sumie też. Ale nie tego co zrobiła tylko tego, o czym pomyślałam.

 

Szorty opinały ją tak bardzo.

 

Podążyła za moim spojrzeniem i odsunęła się ode mnie. Już chciałam przeprosić, wyjaśnić...kiedy chwyciła za bluzkę i ściągnęła ją przez głowę a potem rzuciła na brzeg. Pod nią miała malinowy stanik opinający nieduże piersi. Potem sięgnęła do guzika spodenek i rozpięła go zsuwając mokry materiał z niemałym trudem przy okazji ściagając nieco białe figi, ale zaraz je poprawiła.
Szorty wylądowały na brzegu.

 

Kiedy znowu się przytuliła dygotałam. Może z zimna? Ale ogrzała mnie jej skóra pokryta gęsią skórką. Przez jej ramię widziałam dwa krągłe pośladki opięte mokrym, prześwitującym materiałem.

 

Nakierowała na nie moje dłonie. Nie wiedziałam, co z nimi zrobić. Czułam materiał, jędrną skórę, twardość mięśni. Woda falowała między naszymi udami łaskocząc je drobnymi falami.

 

Rozplotła mi włosy i przeczesała je palcami.

 

-Nie wiem co robić - przyznałam.
-Ani ja - rzuciła lekko - A co po prostu byś chciała?

 

Przez chwilę niemądrze otwierałam i zamykałam usta by w końcu przesunąć ręce na jej talię.

 

-Szkoda, mnie się to podobało - westchnęła.
-Wstydzę się.
-Ok, nie zmuszam.
-Nie nie...ja się wstydzę powiedzieć..co...czy… - plątałam się.
-A...tobie chodzi o to co mówiłam wcześniej?
-Tak.
-To...może nie mów? Po prostu pokaż?

 

Jeszcze gorzej...Z rozpaczą popatrzyłam na wodę..

 

-A możemy iść gdzieś, gdzie jest głębiej?
-Ok - powiedziała i wyswobodziła z moich rąk idąc przed siebie aż zanurzyła się po ramiona.

 

Podpłynęłam do niej i zapatrzyłam na światło odbijające się od wody, rzucające na jej twarz świetliste refleksy w których jej oczy zamieniły się w dwa drogocenne kamienie.
Pod wodą objęłam ją i obawiając się co zrobi rozpięłam jej stanik.
Nawet nie drgnęła.
Przerzuciłam go sobie przez zgięty łokieć, żeby nie zginął. Dopiero wtedy na nią popatrzyłam.
Uśmiechała się.
Wyciągnęłam wolną rękę i trafiłam na dekolt. Przesunęłam ją delikatnie w dół. Pod palcami poczułam dwie nieduże wypukłości ze sterczącymi od chłodu sutkami. Przejechałam po nich a ona wydała z siebie dziwny, zduszony odgłos..

 

-Nie ruszać? - zawahałam się.

 

W odpowiedzi chwyciła mnie za dłonie i położyła je zdecydowanie na obu piersiach.

 

-Nawet nie próbuj.

 

Gładziłam je więc delikatnie, ostrożnie. Były jak dwie miękkie poduszeczki. Wynurzyła rękę i pogłaskała mnie po twarzy. Przybliżyła i zaczęła całować. Znowu położyłam ręce na jej pośladkach.
Nie było na nich majtek.

 

-Kiedy je zdjęłaś?!

 

Rzuciła mi psotne spojrzenie.

 

-Pytanie kiedy ty coś zdejmiesz.
-A muszę? - spłoszyłam się.
-Nie. Ale szkoda.
-Czemu?

 

Wzruszyła ramionami.

 

-Zdejmij, to się dowiesz.

 

Rozejrzałam się wokół. Nadal nie było nikogo. Chwyciłam za bluzkę i utknęłam ściągając ją przez głowę. Pomogła mi wynurzając nieco. Dwie śliczne piersi zakołysały się na moment przed moimi oczami nad taflą wody, ale zaraz pod nią zniknęły.

 

-Widzisz? To niesprawiedliwe. Ty mnie widziałaś. Ja ciebie nie - wywaliła na mnie język ale i zarumieniła.
-Poczekaj.

 

Podeszłam bliżej brzegu i rzuciłam na niego nasze ubrania. Zanim zdążyłam się rozmyślić zdjęłam i dorzuciłam jeszcze szorty.

 

W samej bieliźnie wróciłam do Kaśki, która w tym czasie położyła się na plecach i dryfowała. Sutki jak dwie malinki pojawiły się nad powierzchnią podobnie jak leżący między jej nogami wzgórek pełen małych, kręconych włosów.
Trochę to było dla mnie za dużo. Odwróciłam wzrok i zapatrzyłam w las.

 

-Nie podobam ci się? - spytała cicho.
-Podobasz.
-Ale?
-Wstydzę się - mruknęłam.

 

Chlupnęło, woda zafalowała i poczułam, jak naga przytula się do moich pleców. Delikatnie rozpięła mi stanik i tak jak ja wcześniej przewiesiła go sobie przez łokieć. Potem poczułam jej dłonie na swoich biodrach. Zanurzyła się pod wodę i zdjęła ze mnie figi.

 

Niczego się nie bojąc wybiegła na brzeg i zostawiła tam moje rzeczy. Przez parę chwil widziałam ją całą, nagą, ze smagłą skórą błyszczącą od kropel w słońcu. Potem wbiegła znowu do wody i zanim się obejrzałam już była obok mnie i obejmowała ramionami. Poczułam, jak nasze piersi przytulają się do siebie a biodra zderzają ze sobą. Zakręciło mi się w głowie. Chwyciłam ją i całowałam pozwalając sobie dotykać jej całego ciała. Kiedy i jej ręce zaczęły delikatnie masować mi piersi zrozumiałam, dlaczego tak przy tym wzdychała.

 

-Podobają mi się - powiedziała z pełnym przekonaniem.
-Twoje są fajniejsze.
-Obie jesteśmy piękne - potarła nosem o mój nos i roześmiałyśmy się w tym samym czasie.

 

A potem śmiech zamarł mi na ustach.

 

Na brzegu stała starsza kobieta i jakiś mężczyzna. Patrzyli na nas z takim obrzydzeniem na twarzy, że całe piękno i radość jakie dopiero czułyśmy uleciały w jednej chwili.

 

---

 

To było dziesięć lat temu.

 

Co stało się potem?

 

Najpierw z piskiem zanurzyłyśmy się w wodzie a potem zostałyśmy wywołane na brzeg i potraktowane serią słów.
Słów oburzonych.
Słów zgorszonych.
Słów, które trafiły prosto do naszych rodziców.

 

Więcej już jej nie zobaczyłam.

 

Tych miesięcy, jakie nastały w domu nie chcę i nie lubię wspominać.

 

W szkole plotki rozeszły się już pierwszego dnia. Nie miałam życia do samej matury.

 

Z pozycji spokojnej, nie zapadającej nikomu w pamięć uczennicy stałam się ofiarnym kozłem, wytykaną na korytarzu lesbą, odrzutkiem.

 

Nie potrafiłam z nikim nawiązać przyjaźni. Dziewczyny mnie unikały dla zasady. Chłopaki natomiast…

 

Nie interesowali mnie wcześniej a teraz tym bardziej. Kaśka pokazała mi wyraźnie, w którą stronę kieruję wzrok, myśli i pragnienia.

 

Nie oznacza to, że nie próbowałam. Żałosne spotkania kończące się niemrawym całowaniem po którym w domu szorowałam długi czas zęby szybko się urwały. Chyba żeby doliczyć tych kilku pajaców, którzy wzięli sobie za cel mnie “odlesbić”.

 

Później poszłam na studia. Zgodne z wcześniejszym profilem. Oczywiście biol-chemicznym.

 

Wybrałam miasto leżące jak najdalej od mojej wsi. Kosztowało mnie to przeprowadzkę, dużo nerwów, ciułania grosza do grosza,aby starczyło na własny pokój ale opłaciło się.

 

Miałam święty spokój.

 

Wychodziłam ze znajomymi do kawiarni i bywałam w klubach. Spotykałyśmy się w parkach i na imprezach. Bawiłam się znakomicie i absolutnie nikomu nie robiłam żadnych nadziei ani aluzji, że zamierzam wchodzić w jakikolwiek związek.

 

Ona nadal śniła mi się po nocach. Moje niespełnione, wakacyjne zauroczenie.
Ale była coraz mniej realna. Coraz bardziej stawała się odległym momentem w moim życiu coraz mniej związanym z tym, kim byłam teraz.

 

Potem poznałam Maćka. Skromnego chłopaka po ekonomii. Nie narzucającego się, przyjaznego, troskliwego i absolutnie aseksualnego.
Dobrze nam się rozmawiało. Jemu to wystarczyło, by po dwóch latach znajomości zabrać mnie nieoczekiwanie do restauracji a tam, jeszcze bardziej nieoczekiwanie, oświadczyć się.

 

Miałam dwadzieścia cztery lata, dyplom w kieszeni i wśród rodziny opinię zatwardziałej starej panny. A także kompletnie obojętny stosunek do związków w tej czy innej formie.
Także małżeństwo, impreza, wspólne mieszkanie...czemu nie? Lubiłam go.

 

Tyle że po hucznym ślubie i pół roku względnego spokoju zaczął przebąkiwać coś o dzieciach a co za tym idzie…
Żadne z nas nie wiedziało jak się do tego zabrać. Ja nie chciałam poruszać tematu, on ile razy próbował, tyle razy zaczynał jąkać, zamykać się w sobie i uciekać. Wreszcie poszedł do lekarza.

 

Nie wiem co tamten mu nagadał, ale nie było go dość długo. Wrócił dziwnie milczący, zjadł kolację, wyspał się, poszedł do pracy, wrócił z bukietem róż i szampanem a potem zaniósł mnie do łóżka i odbębnił zaległą noc poślubną.
Można powiedzieć, że to było ciekawe o tyle, że po raz pierwszy się z kimś przespałam. I to nie z byle kim a własnym mężem. Jeśli przespanie się można opisać jako leżenie i czekanie, aż skończy mnie dotykać w róznych miejscach a potem robić swoje.

 

Nie czułam nic.

 

Tak wyglądała ta i kilka kolejnych nocy.

 

Efekt był taki, że po dwóch miesiącach zaszłam w pierwszą a po dwóch latach w drugą ciążę. Następnie spakowałam rzeczy z naszego pokoju i przeniosłam się spać do gościnnego zamykając go na noc i argumentując, że skoro są już dzieci to nie czuję żadnej potrzeby kolejnych “łóżkowych spraw”.
Odtąd mijaliśmy się we wspólnym domu jak rodzeństwo. Czasami znikał na całe popołudnia. Nie pytałam gdzie i z kim. Ważne, że wracał, przynosił wypłatę, kochał naszych synów i szanował ich matkę.

 

----

 

Zaproszenie na ślub kuzynki nie było dla mnie zaskoczeniem. Od kilku lat miała tego samego chłopaka, jakiś czas temu się zaręczyli także była to naturalna kolej rzeczy. Kupiliśmy komplet garnków i bukiet kwiatów, ubraliśmy odświętnie i stawiliśmy na miejscu kilkanaście minut przed rozpoczęciem mszy.

 

Rozglądałam się po kościele. Był położony w rodzinnej miejscowości Kaśki. Stary i dostojny budził należyty respekt.
Goście schodzili się pośpiesznie siadając w ławach. Moja rodzina i rodzina panny młodej wymieniali grzecznościowe zdania. Wokół ołtarza kręciła się zakonnica. Zapaliła świece, przeżegnała dwa razy i ruszyła do wyjścia.

 

Rzuciłam na nią okiem, kiedy mijała naszą ławę i aż złapałam się za oparcie. Zanim zniknęła zdążyłam szybko odwrócić się i upewnić.
Tak, miałam rację.

Te oczy poznałabym wszędzie...

  • Lubię 8

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Dziękuję. Miło mi że Ci się miło czyta.

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Zaskoczyłaś mnie tym zakończeniem, ale jak zwykle, super się czytało, świetny opis uczuć.

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

No właśnie nie wiem czy to zakończenie...

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Zaprawdę powiadam Ci Rita masz kobieto dar;-) z wielką przyjemnością czytam Twoje teksty

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Tak jakoś czułem, że warto by było gdyby dawne emocje mogły się obudzić, by te w sumie traumatyczne zakończenie ocieplić.

  • Lubię 1

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Jaka tam trauma - zakonnica zawód jak wiele innych :D 

  • Lubię 1

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Gdyby to był tylko zawód to nikt by nie kontrolował, co się dzieje u niej pod spódnicą. To raczej styl życia, a z Twojego opowiadania wynika, że wymuszony.

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Nie musi być wymuszony. Przez te kilka lat mogła mieć wiele doświadczeñ by dojść do takiej decyzji. Świadomie a nie uciekając. Różnie ludzkie losy się plotą. Poszukaj w żywotach świętych.

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Fenomenalne opowiadanie Rita.

Czytałem zupełnie zafascynowany, wyobrażając sobie tą atmosferę pełnej znoju pracy na polu. I budzące się między bohaterkami najpierw zaciekawienie, potem przyjaźń i uczucie.

Wspaniale piszesz. Pełna profeska ;)

Gratuluję i czekam na więcej. PISZ JAK NAJWIĘCEJ !!!   :poklon:  :poklon:  :poklon:

  • Lubię 1

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Cuckoldplace Poland © 2007 - 2024

Jesteśmy szanującym się forum, istniejemy od 2007 roku. Słyniemy z dużych oraz udanych imprez zlotowych. Cenimy sobie spokój oraz kulturę wypowiedzi. Regulamin naszej społeczności, nie jest jedynie martwym zapisem, Użytkownicy stosują się do zapisów regulaminu.

Cookies

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.

Polityka Wewnętrzna

Nasze Forum jest całkowicie wolne od reklam, jest na bieżąco monitorowane oraz moderowane w sposób profesjonalny przez ekipę zarządzającą. Potrzebujesz więcej informacji? Odwiedź nasz Przewodnik. Jednocześnie przypominamy, że nie przyjmujemy reklamodawców. Dziękujemy za wizytę i do zobaczenia!

×
×
  • Dodaj nową pozycję...