Skocz do zawartości
Jans

Komary i ekologiczna walka z nimi

Rekomendowane odpowiedzi

Wszystkim ofiarom pożeranym przez komary, życzę powodzenia w ich skutecznym likwidowaniu ;) ;). Mnie komary nie gryzą  :-P  :-P

  • Lubię 3

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Mnie komary nie gryzą  :-P  :-P

Ciekawe dlaczego? :D

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Ciekawe dlaczego?

 

 

Może dlatego, że zawsze u mojego boku jest surfer77 a jego uwielbiają wręcz  :-P  :-P  :-P  

  • Lubię 1

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Wszystkim ofiarom pożeranym przez komary, życzę powodzenia w ich skutecznym likwidowaniu ;) ;). Mnie komary nie gryzą  :-P  :-P

Surfinni komary unikają, chryzantem również. W temacie chryzantem polecam BIO Insektal, 500 ml - 45 złotych, skuteczne działa.

Podaję przykładowy link: https://www.sklepzycia.pl/pl/p/BIO-Insektal-1000ml-naturalny-preparat-na-insekty-butelka-zapasowa/279?utm_source=shoper&utm_medium=shoper-cpc&utm_campaign=shoper-kampanie&gclid=EAIaIQobChMIsZ27vNK71QIVlIeyCh2ExQmNEAQYASABEgJd0vD_BwE

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Pan Profesor Doktor Kazimierz Piotrowicz, znany dosyć propagator metod na komary, na swoim blogu pisze, i tu będzie trochę czytania, ale naprawdę warto przeczytać, bo facet jest dosłownie szalony na punkcie walki z komarami z tą różnicą, że opisywane przez p Piotrowicza metody, to propozycja dosłownie holokaustu komarów. Masowej ich eksterminacji (na co nie dają zgody pewne organizacje pro naturalne). Zacytuję tylko fragment:

 

(...) Pewnego pogodnego wieczoru wyszedłem na polanę i zauważyłem rój komarów unoszących się w jednym miejscu w kształcie komina. Zjawisko to zauważałem od dziecka ponieważ wyrastałem w małym miasteczku Pionki, tuż przy lesie w puszczy Kozienickiej. Ponadto w pobliżu był staw w którym pływałem wraz z innymi dziećmi. Przypomniałem sobie, że nad szuwarami tego stawu było najwięcej takich rojowisk, jednak nigdy nad tym zjawiskiem się nie zastanawiałem. Zapewne każdy z czytelników tej książki widział takie roje komarów. Gdy stanąłem tuż obok tego roju, komary nie uciekały lecz dalej szybowały, więc uderzyłem w ten rój ręką. Komary zamiast rozpierzchnąć się tylko przemieściły się o kilkadziesiąt centymetrów dalej. Klasnąłem więc w nie dłońmi, rozgniatając kilka z nich. Pomimo to komary nie uciekały jak to robią pojedyncze osobniki gdy czują zagrożenie dla swego życia lecz znowuż przemieściły się trochę dalej. W wyniku tych moich doświadczeń zadałem sobie pytanie, jaki instynkt w przyrodzie góruje nad instynktem ochrony własnego życia? Odpowiedź jest oczywista – instynkt przetrwania gatunku. Mały mózg owadzi nie jest w stanie analizować zbyt skomplikowanych sygnałów – dlatego życiem owadów sterują te najprostsze: rodzaj oświetlenia i kierunek z którego światło dochodzi, ciepło, siła wiatru, wilgotność powietrza, a także (a może nawet przede wszystkim) specyficzne dla ich rozrodu substancje zapachowe – feromony. Jak już wspomniałem, poszukując sposobu na zwalczanie komarów przeczytałem wiele publikacji naukowych o zachowaniach nie tylko komarów ale także i innych owadów. Zauważając zjawisko komarowego roju kominowego natychmiast przypomniał mi się opis doświadczeń pewnego biologa o nazwisku Fabre’ar, który dowiódł, że samice motyli mimo swej niedużej wielkości potrafią swym zapachem wabić samce z odległości 8 km! Pomyślałem więc, że te roje to zapewne nic innego jak roje godowe. Samice wytwarzając w nich feromony wabią samce, przygotowując się w ten sposób do kopulacji. Wysnułem ten wniosek dlatego, gdyż co pewien czas dwa komary spadały na ziemię i chyba w celach odbycia kopulacji. Podobnie działo się nad wodą, zauważyłem, że działo się tak tylko nad wodami stojącymi. Przyjrzałem się więc uważniej miejscom na ziemi, w którym tworzyły się te fruwające roje i zauważyłem, że w miejscach tych z jednej strony tworzył się półcień, a druga strona była nagrzewana przez słońce. Dzięki kolejnemu zbiegowi okoliczności, a zwłaszcza temu, że latałem na paralotniach, zrozumiałem dlaczego komary te unoszą się w jednym miejscu. Po prostu w miejscach tych dzięki różnicy temperatur miejsca nagrzewającego się względem zimniejszego osłoniętego od słońca tworzy się niewielki ruch wirowy wznoszącego się powietrza. Tak samo działo się nad wodami stojącymi. Komary chętnie szybują w takich prądach wznoszących bo aby swobodnie szybować nie muszą wydawać z siebie dużej ilości energii. Zjawisko to znane jest lotniarzom jak i osobom latającym na szybowcach. Pomyślałem więc, że należało by zatem opracować jakiś sposób, i „oszukać” owady, aby swój wirujący komin utworzyły nad śmiertelną dla nich pułapką. Zacząłem więc myśleć w jaki by tu sposób sztucznie stworzyć takie zjawisko. Musiało by ono jednak znacznie silniej na nie oddziaływać niż te naturalne, bo wtedy komarzyce chętniej będą tworzyły roje feromonowe. Uznałem więc, że zamiast odstraszać komary lepiej by było je przywiabiać i spowodować aby same się unicestwiały. Wówczas uznawałem taki pomysł za „marzenie ściętej głowy”, no bo przecież problem z komarami istnieje od tysięcy lat i nie takie tęgie głowy naukowe nad tym pracowały, a pomimo to nikt nie znalazł na komary skutecznego sposobu. Przez rok uparcie zgłębiałem ten temat, aż w końcu stopniowo dopracowałem go do perfekcji. Moje marzenia o przesypianiu nocek bez bzykania i gryzienia przeszły me najśmielsze oczekiwania…

 

Głównie skupiałem się nad środowiskiem wodnym, jako, że utworzenie małych zbiorników wody w dowolnym miejscu nie stanowi większego problemu, a ponadto woda po nagrzaniu dłużej utrzymuje temperaturę. Zauważyłem, że komary chętniej fruwają, a nawet lądują na wodzie, której powierzchnia jest zagęszczona, a nad nią unosi się delikatny zapaszek gnijących roślin. Zapytałem więc chemików jakie związki chemiczne wydobywają się z tych roślin i co zagęszcza powierzchnię stawów. Odpowiedzieli mi, że są to węglowodory wielołańcuchowe. Natychmiast zacząłem poszukiwać związków płynnych, w których znajdowała by się duża ilość węglowodorów wielołańcuchowych. Z analizy mojej wynikało, że związki te powinny mieć odpowiednio gęstą konsystencję, nie mogły być nadmiernie gęste, ani też nadmiernie rzadkie. Powinny mieć też dużą lepkość. Warunki te były niezbędne aby komary lądując na tym płynie oblepiały się i topiły, a nie pływały. Po wielu próbach na kilku związkach chemicznych, dość dobrymi okazały się związki ropopochodne. Jednak najlepszym był nieodsiarczony olej napędowy, miał on bowiem najlepszą lepkość jak i gęstość, a nadto był dostępny na stacjach paliwowych w każdym mieście. Ponadto jego zapach najbardziej przypomina zgniłe liście, a wystawiony na słońce bardzo powoli odparowuje. Jak się potem okazało kilka litrów oleju wystarcza na cały sezon letni. Okazało się jednak, że musiałem rozwiązać kolejny problem. Chciałem aby do tej pułapki wpadały nie tylko komary szybujące w rojach godowych lecz przede wszystkim już zapłodnione komarzyce, w organizmach których znajdują się dojrzałe jajeczka gotowe do złożenia. Zauważyłem, że zapłodnione już komarzyce nie dołączają bowiem do szybującego roju lecz poszukują ofiary, z organizmu której mogą napić się krwi. Krew ta jest niezbędna do rozwoju jajeczek w ich organizmach. Wiadomo, że samce komarów nie są szkodliwe, gdyż nie gryzą. Podczas kopulacji ułamuje się im prącie, które od tej pory służy komarzycy jako zatyczka przed wylaniem się spermy, a następnie samiec po pewnym czasie zdycha. Komarzyce w czasie jednego roku kilkakrotnie składają jajeczka spożytkowując do ich zapłodnienia tylko część spermy jaką wstrzykuje jej samiec. Przeczytałem, że komarzyca, w zależności od warunków panujących w danym roku kilkakrotnie składa od około dwudziestu do dwustu jajeczek. Uznałem więc, że jeśli komarzyca taka zostanie unicestwiona już podczas pierwszego składania jajeczek, wówczas topiąc się nie tylko ich nie złoży, ale również nie złoży ich w kolejnych okresach. Ponadto komarzyce doskonale wyczuwają środowisko wodne i szukają takich miejsc aby złożone jajeczka mogły się wykluć, a wyklute z nich larwy mogły dotrwać do przeobrażenia się w komary. Musiałem zatem zmylić ich instynkt, po to aby pułapkę uznały za idealne miejsce do złożenia jaj, a taką jest zbiornik z odpowiednią ilością wody i odpowiednio spreparowanych warunków, w których komarzyce najchętniej składają jaja.

 

Nie będę w szczegółach opisywał kolejnych moich rozważań ponieważ powstała by z nich gruba książka, która stała by się mało ciekawa. Przystępuję więc do finału, dzięki któremu każdy z was może pozbyć się problemu z komarami.

 

Zakupiłem odpowiednią dwustu litrową beczkę metalową, którą zmodyfikowałem tak aby spełniała opracowane przeze mnie funkcje. Do beczki tej wlałem odpowiednią, wynikającą z moich doświadczeń ilość wody, to jest 4/5 jej pojemności, by następnie wystawić ją na słońce i zagrzać. Ilość wody w beczce jest istotna, ponieważ nagrzewana przez słońce woda rozszerza się, beczka może więc pęknąć. Ponadto pomiędzy lustrem wody, a górnym dnem tworzy się ciśnienie nagrzanego powietrza, które częściowo izoluje wodę i zabezpiecza przed szybkim wystygnięciem. Następnie beczkę tą ustawiłem po stronie południowo zachodniej w taki sposób, aby słońce ją jak najdłużej nagrzewało. Pod beczkę włożyłem płytę twardego styropianu, po to aby nagrzana w beczce woda wraz z zachodem słońca nie ostygła zbyt szybko. Dobrze jest gdy w miejscu tym nie ma ciągłych silnych wiatrów, czyli nie ma tzw. naturalnych przeciągów, dlatego aby wiatr zbyt szybko nie wychłodził beczki, a ponadto wiadomo, że komary nie wychodzą ze swych kryjówek gdy wieją zbyt silne wiatry. Na wierzch szczelnie zamkniętej beczki wlałem około 3 litrów oleju napędowego. Najlepiej gdy olej ten nie jest odsiarczony. W oleju nieodsiarczonym znajdują się związki chemiczne, które w znacznym stopniu potęgują zwabianie komarów. Olej odsiarczony też działa ale znacznie słabiej. Natomiast nie nadaje się do tego olej napędowy z dodatkami podnoszącymi jego wartość energetyczną podczas spalania. Wiadomo, że komary wyfruwają ze swych kryjówek zazwyczaj pod wieczór. Wtedy szukają najlepszych miejsc do odbycia godów. Po zachodzie słońca, nagrzana beczka z wodą oddaje temperaturę i tworzy doskonały wir wznoszących prądów powietrza, gdyż z jednej strony jest cieplejsza, a z drugiej chłodniejsza. Ponadto technologiczne zgrubienia na beczce również wzmacniają te wiry. Aby można było ocenić ilość utopionych komarów na beczkę położyłem gęste sito z tworzywa o oczkach 0,5 mm, w taki sposób, aby w każdej chwili można je było podnieść bez rozlewania ropy.

 

W końcu przyszedł dzień próby. Beczkę wystawiłem około godz. 11,00 i wlałem na nią olej napędowy. Olej ten zakupiłem na stacji paliwowej. Dzięki temu, że olej wlany na beczkę nie był zanieczyszczony mogłem obserwować czy coś do niej wlatuje. Już po godzinie zauważyłem coś na dnie. Podniosłem sito i patrzę, a tu na dnie leży spora ilość meszek… Tego zupełnie się nie spodziewałem. Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że przecież komary gryzły nas wieczorem, a w dzień meszki. Ponieważ sąsiadka hodowała krowę, a tuż obok płynęła rzeka, więc to z kolei było idealnym środowiskiem dla rozwoju meszek. Krowa była ich żywicielką, a rzeka miejscem składania jaj. Z przeczytanych publikacji dowiedziałem się, że meszki pikują do wody i składają jajeczka przyklejając je do kamieni leżących na dnie, zatem efekt wyłapania meszek był zjawiskiem ubocznym, o którym wcześniej nie pomyślałem. Wieczorem utwierdziłem się w słuszności moich rozważań co do zwyczajów komarów gdy nad beczką zaczęły tworzyć się roje komarów, a co jakiś czas w kierunku płynu leciały dwa komary, wlatywały do niego obklejały się i zanim znieruchomiały przepływały maleńki odcinek opadając na dno.

 

Gdy rano wstałem i poszedłem sprawdzić miejsce pułapki, okazało się, że ilość utopionych komarów była tak duża, iż wylewały się one poprzez rant beczki na ziemię. Kolejne dni zaowocowały podobnym zjawiskiem, lecz z każdym dniem topiło się coraz mniej komarów. Zauważyłem również, że fruwało ich też coraz mniej. Zauważyłem też, że znikały komary, które wylewały się na ziemię. Ponieważ obok zrobiłem skalniak, na którym wygrzewały się jaszczurki, doszedłem więc do wniosku, że to one je zjadały i zapewne bez skutków ubocznych dla swego zdrowia. Spostrzegłem, że zjadały je także sroki. Wiadomo, że stworzenia żyjące na wolności w naturalnym środowisku nigdy nie będą jadły coś co by im zaszkodziło. Ucieszyłem się, gdyż przy okazji okazało się, że metoda ta jest ekologiczna i bardzo tania, ponieważ beczkę jak i sito można używać przez wiele lat. Jedynym negatywnym skutkiem ubocznym, jak zauważyłem było to, że wyniosły się z mojej posesji nietoperze, dla których jak wiadomo komary są pożywieniem. Zauważyłem też inny negatywny skutek, który szybko rozwiązałem. Gdy zaczął padać deszcz, woda leciała też na beczkę, a ponieważ ropa jest lżejsza od wody, zatem ropa wylewała się na ziemię. Szybko więc wyciąłem z blachy pokrywę szerszą od beczki i jej ranty zagoiłem w dół aby nie zdmuchnął jej silniejszy wiatr. Gdy było pochmurno, pokrywą tą przykrywałem beczkę dzięki czemu woda spływała na ziemię. Pomimo to, czasami nie zakryłem beczki i część oleju wyciekła na ziemię. Po kilku takich wyciekach oleju zwiędła trawa, ale tylko bezpośrednio przy beczce. Natychmiast więc pod beczkę podłożyłem kawałek grubej folii, a beczkę, w jej dolnej części opasałem miękką pianką poliuretanową i zamocowałem aby nie spadała. Zrobiłem tak dlatego, gdyż ropa jest gęstsza od wody, zatem jeśli zdarzyło się, że olej wyciekł to woda przepływała przez gąbkę i wysączała się, a ropa pozostawała w porach gąbki. Wówczas wykręcałem tą ropę do misy, a następnie oddzielałem od wody i ponownie wlewałem olej na beczkę, tą samą gąbkę też ponownie zakładałem na beczkę. W ten sposób zaoszczędziłem ropę gdyż nie musiałem jej kupować i dolewać jej do beczki po każdym deszczu. W następnym roku gdy przestawiłem beczkę w inne miejsce to w poprzednim miejscu gdzie była zwiędnięta trawa, ponownie ona odrosła i stała się znacznie bujniejsza.

 

Po kilku latach obserwacji komarów zauważyłem trzy zależności zachowywania się komarów. Pierwsza zależność to młode komary, które tworzyły roje kominowe w celach godowych, co opisałem powyżej. Druga zależność to zapłodnione komarzyce, które już napiły się krwi, a w ich organizmach rozwijały się jajeczka i one przylatywały nad beczkę by złożyć w niej jaja gdzie się topiły. Trzecia to komarzyce już zapłodnione, które jeszcze nie napiły się krwi i te obojętnie przelatywały nad beczką. (...)

 

Całość artykułu dostępna jest na blogu Pana Prof. Dr. Piotrowicza.

  • Lubię 1

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Cuckoldplace Poland © 2007 - 2024

Jesteśmy szanującym się forum, istniejemy od 2007 roku. Słyniemy z dużych oraz udanych imprez zlotowych. Cenimy sobie spokój oraz kulturę wypowiedzi. Regulamin naszej społeczności, nie jest jedynie martwym zapisem, Użytkownicy stosują się do zapisów regulaminu.

Cookies

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.

Polityka Wewnętrzna

Nasze Forum jest całkowicie wolne od reklam, jest na bieżąco monitorowane oraz moderowane w sposób profesjonalny przez ekipę zarządzającą. Potrzebujesz więcej informacji? Odwiedź nasz Przewodnik. Jednocześnie przypominamy, że nie przyjmujemy reklamodawców. Dziękujemy za wizytę i do zobaczenia!

×
×
  • Dodaj nową pozycję...