Skocz do zawartości
Xavery

Ratowanie związku

Rekomendowane odpowiedzi

Widzę że jesteś zwolennikiem  trójczynnikowej koncepcji Sternberga - miłośc to  namiętnośc, intymność i zaangażowanie. Tu obok  namiętności i pożadania, niezbędny jest jeszcze trzeci element rozumiany jako "zaangażowanie  czyli  wszelkiego rodzaju wysiłki, które podejmujemy na rzecz trwania związku i jego stabilności. Dobrym przykładem miłosnego zaangażowania jest malżeństwo jako życiowa decyzja , bądź decyzja o wspólnym zamieszkaniu. Na co dzień przejawami zaangażowania jest współdziałanie dla dobra związku, wspólna realizacja celów itp....

  • Lubię 4

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

 

ko nie zgadzam się. Idea z tym czekaniem to jakaś romantyczna wizja dla mnie, albo baśniowa nawet. Książę czeka, aż się księżniczka raczy obudzić, albo księżniczka czeka, aż się jaśnie książę opamięta i wróci zdobywać tę właściwą wieżę. Może i dobre, ale w bajkach.

 

Lemond. A z kolei ja całkowicie się z Tobą nie zgadzam. Oceniam całkowicie po sobie. Gdybym się zapętliła w emocjach do innej osoby. Nikt ani nic nie jest w stanie mnie z nich wyrwać. To będzie tylko i wyłącznie moja samodzielna decyzja, czego chcę i dokąd chcę. I mój wielki ból na pewno. Na cokolwiek się zdecyduję.  Bo zapewne takie rozterki są trudne. I zależą one od rodzaju zaangażowania emocjonalnego.  Dlatego nic więcej inne osoby dla mnie nie mogą zrobić jak się odsunąć i dać mi spokój bez żadnych presji, abym sama ze sobą przepracowała czego chcę. Z szacunku do tego co było i do tego jak może być albo jak można zakończyć (myślę tu zarówno o małżeństwie jak i relacji z Kochankiem).

 

Mogę to porównać do żałoby po stracie kogoś naprawdę bliskiego. Czy ktokolwiek Ci wtedy umie pomóc? Ma wpływ na Twoje samopoczucie? Czy jednak samodzielnie to przepracowujesz?  Jakkolwiek ekstrawertyczna się wydaję, to te moje najważniejsze i najsilniejsze uczucia potrzebują samotności i samodzielności. Nie chcę od nikogo pomocy. Nie potrzebuję jej. To moje życie.

 

 

Widzę że jesteś zwolennikiem  trójczynnikowej koncepcji Sternberga - miłośc to  namiętnośc, intymność i zaangażowanie. Tu obok  namiętności i pożadania, niezbędny jest jeszcze trzeci element rozumiany jako "zaangażowanie  czyli  wszelkiego rodzaju wysiłki, które podejmujemy na rzecz trwania związku i jego stabilności. Dobrym przykładem miłosnego zaangażowania jest malżeństwo jako życiowa decyzja , bądź decyzja o wspólnym zamieszkaniu. Na co dzień przejawami zaangażowania jest współdziałanie dla dobra związku, wspólna realizacja celów itp....

 

A tu po raz kolejny, nieco zdziwiona ale z dużą przyjemnością zgadzam się w pełni z Fischerem.

 

 

Dodam również, że każda z osób w związku wg mnie samodzielnie podejmuje decyzje o zaangażowaniu i jego sile i woli dialogu, trwania...  No może nie tyle realizacja celów, lecz świadoma chęć współgrania we wspólnych tematach i świadoma chęć wspólnego tworzenia tematów i świadoma chęć bycia wolnym w związku...

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Dlatego nic więcej inne osoby dla mnie nie mogą zrobić jak się odsunąć i dać mi spokój bez żadnych presji, abym sama ze sobą przepracowała czego chcę.

W takim razie po co w ogóle wchodzić w wiązek, jeśli z założenia emocje i uczucia partnera nie mają znaczenia, bo sama chcesz rozstrzygnąć czego chcesz?

 

 

Mogę to porównać do żałoby po stracie kogoś naprawdę bliskiego. Czy ktokolwiek Ci wtedy umie pomóc? Ma wpływ na Twoje samopoczucie? Czy jednak samodzielnie to przepracowujesz? Jakkolwiek ekstrawertyczna się wydaję, to te moje najważniejsze i najsilniejsze uczucia potrzebują samotności i samodzielności. Nie chcę od nikogo pomocy. Nie potrzebuję jej. To moje życie.

Pełna niezgoda! Nie można takiej sytuacji analizować w tym momencie. Trzeba się cofnąć. Jeśli jesteś w związku i świadomie wchodzisz w zaangażowaną relację z inną osobą to równocześnie świadomie skazujesz jedną z tych osób. W takiej sytuacji rozpaczanie nad stratą to dla mnie zwykła hipokryzja. Zasłanianie się uczuciami i stwierdzeniem, że "to Twoje życie" hm... Z tym życiem to jest tak, że jednak jesteśmy, chcemy czy nie, odpowiedzialni za innych ludzi. No chyba, że na samym początku związku była umowa "tworzymy związek, ale jak się pojawi ktoś fajniejszy to pozwalamy sobie w spokoju zdecydować co dalej". Wtedy rozumiem takie podejście, ale osobiście nigdy bym się na taką umowę nie zgodził.

 

 

Dodam również, że każda z osób w związku wg mnie samodzielnie podejmuje decyzje o zaangażowaniu i jego sile i woli dialogu, trwania... No może nie tyle realizacja celów, lecz świadoma chęć współgrania we wspólnych tematach i świadoma chęć wspólnego tworzenia tematów i świadoma chęć bycia wolnym w związku...

Iko, ale to się wzajemnie wyklucza, bo albo się jest zupełnie wolnym i realizuje tylko własne "cele", albo wchodzi się w wiązek akceptując pewną formę ograniczenia tej wolności.

 

P.S. Nie odbieraj proszę tego osobiście, bo nie chcę Cię urazić. Dyskutujemy o postawach. :bukiecik:

  • Lubię 2

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

 

P.S. Nie odbieraj proszę tego osobiście, bo nie chcę Cię urazić. Dyskutujemy o postawach.

 

Lemond,

 

Nic a nic nie odbieram tego osobiście :) Dziękuję za bukiet :) Tak rozmawiamy, wymieniamy się poglądami. Jak również zdaję sobie sprawę, że moje postrzeganie wielu spraw między ludzkich niekiedy dość mocno odbiega od większości.

 

Nie wiem czy będę to umiała opisać w kilku słowach. Podam przykład, wielokrotnie na ów temat dyskutowaliśmy z R. I tu nas akurat łączy wspólne postrzeganie. Teoretycznie jeśli np. ja się zapętlę, to on właśnie z miłości do mnie da mi czas na spokojne podjęcie decyzji. Będzie przy mnie oczywiście. Ale nie będzie ani walczył ani błagał ani się awanturował. Z szacunku i miłości. Nie wiem czy to jest zrozumiałe. Tak stanąć przy drugiej osobie. Kochając. Bo tylko w ten sposób z kolei ja będę mogła sobie odpowiedzieć które to uczucia są prawdziwe. Nie wiem jak to nazwać "bierna walka"... No nie wiem. Ważne, że z R oboje dokładnie tak samo postrzegamy. Co daje szansę naszemu związkowi :)

 

Przecież Ty masz prawo mieć całkowicie inaczej.

A obojgu życzę abyśmy do takich dylematów nigdy nie doszli. :kwi:  

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

............................ wchodzi się w wiązek akceptując pewną formę ograniczenia tej wolności

ale dlaczego ograniczenia wolności???

może inna definicja tej wolności, inaczej ją czujemy, widzimy , ale z własnej niczym nie przymuszonej woli, a może dodajemy drugą osobę do tej wolności i jest ona jej naturalnym składnikiem ;)

 

Jeżeli zaczniemy to definiować jako ograniczenie wolności, to moim zdaniem jest poczatek...........kłopotów ;)

  • Lubię 1

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

 

Teoretycznie jeśli np. ja się zapętlę, to on właśnie z miłości do mnie da mi czas na spokojne podjęcie decyzji. Będzie przy mnie oczywiście. Ale nie będzie ani walczył ani błagał ani się awanturował. Z szacunku i miłości. Nie wiem czy to jest zrozumiałe. Tak stanąć przy drugiej osobie. Kochając. Bo tylko w ten sposób z kolei ja będę mogła sobie odpowiedzieć które to uczucia są prawdziwe. Nie wiem jak to nazwać "bierna walka"... No nie wiem. Ważne, że z R oboje dokładnie tak samo postrzegamy. Co daje szansę naszemu związkowi :)

No bardzo, bardzo, bardzo się zgadzam. :)


 

Dla mnie związek to świadoma decyzja podjęta przez dwoje ludzi. Decyzja o tym, że chcą żyć RAZEM, mimo tego, że oboje mają świadomość, że po świecie chodzi masa ludzi, którzy byliby "fajniejsi". A jak się pojawia zagrożenie do tego bycia razem to jest natychmiastowa reakcja każdej strony, a nie czekanie czy coś zgaśnie czy może się rozpali.

Polubiłam, zgadzam się, jednak z pewnym zastrzeżeniem.

Natychmiastową reakcją powinna być szczera rozmowa i nazwanie rzeczy po imieniu.

"Złote klatki", system nakazowo-zakazowy się nie sprawdzi.

Kto zechce - i tak pójdzie w diabły, albo zostanie z musu i z poczuciem straty, żalu, spełnienia obowiązku.

Pewnie są ludzie, którzy chcą zatrzymać partnera za wszelką cenę, ale ja do nich nie należę.

Jeśli mam być z partnerem, to dlatego, że oboje naprawdę, świadomie tego chcemy, mimo znaczącego kryzysu.

  • Lubię 1

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

ale dlaczego ograniczenia wolności???

może inna definicja tej wolności, inaczej ją czujemy, widzimy , ale z własnej niczym nie przymuszonej woli, a może dodajemy drugą osobę do tej wolności i jest ona jej naturalnym składnikiem ;)

 

Jeżeli zaczniemy to definiować jako ograniczenie wolności, to moim zdaniem jest poczatek...........kłopotów ;)

No dobrze, może "ograniczenie wolności" to nie jest dobre sformułowanie. Chodzi mi o pewną formę odpowiedzialności za tę drugą osobę i czasem odpuszczania sobie swoich pomysłów w imię dobra partnera - "są rzeczy, których się nie opłaca robić, ale warto".

 

 

Nie wiem czy będę to umiała opisać w kilku słowach. Podam przykład, wielokrotnie na ów temat dyskutowaliśmy z R. I tu nas akurat łączy wspólne postrzeganie. Teoretycznie jeśli np. ja się zapętlę, to on właśnie z miłości do mnie da mi czas na spokojne podjęcie decyzji. Będzie przy mnie oczywiście. Ale nie będzie ani walczył ani błagał ani się awanturował. Z szacunku i miłości. Nie wiem czy to jest zrozumiałe. Tak stanąć przy drugiej osobie. Kochając. Bo tylko w ten sposób z kolei ja będę mogła sobie odpowiedzieć które to uczucia są prawdziwe. Nie wiem jak to nazwać "bierna walka"... No nie wiem. Ważne, że z R oboje dokładnie tak samo postrzegamy. Co daje szansę naszemu związkowi :)

Rozumiem. Kilka lat temu miałem identyczne podejście. Natomiast doświadczenia kilku poprzednich lat moje własne i nie tylko sprawiły, że na chwilę obecną taką postawę nie nazwałbym miłością, a nieświadomym pielęgnowaniem pewnej niedojrzałości emocjonalnej partnera. Przepraszam z góry tych, których ta teza dotknęła.

 

 

Jeśli mam być z partnerem, to dlatego, że oboje naprawdę, świadomie tego chcemy, mimo znaczącego kryzysu.

I to jest chyba warunek konieczny, żeby o jakimkolwiek ratowaniu w ogóle mówić. W zasadzie to warunek konieczny tworzenia związku.

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Rozumiem. Kilka lat temu miałem identyczne podejście. Natomiast doświadczenia kilku poprzednich lat moje własne i nie tylko sprawiły, że na chwilę obecną taką postawę nie nazwałbym miłością, a nieświadomym pielęgnowaniem pewnej niedojrzałości emocjonalnej partnera. Przepraszam z góry tych, których ta teza dotknęła.

 

Dobrze, że przepraszasz. Bo uważam to za gruuuubo nazwane "niedojrzałością emocjonalną". Lemond, każdy z nas zapewne miał mniejsze lub większe kryzysy. I jakkolwiek je przeszedł i na nie reagował, to na pewno czyniły go bardziej dojrzałym i świadomym samego siebie i swoich reakcji.

 

Uwierz... można i po "mojemu" podchodzić do kryzysu i być emocjonalnie dojrzałym  :)

I pewnie nie ja jedna taka na tym łez padole jestem :)

 

PS. A gdzie kwiatki? :) albo winko? :)

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Dobrze, że przepraszasz. Bo uważam to za gruuuubo nazwane "niedojrzałością emocjonalną".

 

Tak, grubo nazwane, jestem świadomy. Dlatego przeprosiłem, bo nie chciałem żeby to ktokolwiek brał zbyt do siebie. Napisałem, że sam tak myślałem. Zgorzkniałem, cholera, przez parę ostatnich lat widać. Myślałem o tym, żeby zmienić to sformułowanie, ale nie znalazłem czegoś co dotyka tej strony, na którą chciałem zwrócić uwagę. Wiesz, uważam, że po prostu należy wymagać od partnera lojalności i zaangażowania. Po prostu wymagać, a nie przyjmować zupełnie bierną postawę w imię, pięknych co prawda, ale tylko idei. I to też mój sposób postrzegania rzeczywistości - dla mnie miłość jest ideą, dla wielu uczuciem.

 

Jako sprostowanie jeszcze - każdy związek rozwiązuje sobie swoje problemy według mechanizmów, które sobie wypracował, lub których się nauczył przy pomocy osób z zewnątrz. Mimo tego, że użyłem dosadnych słów nie uważam, żebym miał monopol na orzekanie kto jest dojrzały emocjonalnie, a kto nie. Przeciwnie, sam nie mam pewności czy choć trochę dojrzałem. Nie uważam też, że podejście takie czy inne jest jedynie słuszne. Wyrażam jedynie wątpliwość i swoje własne zdanie na ten temat.

 

 

PS. A gdzie kwiatki? :) albo winko? :)

 

A kawunia może być?

:coffe:  prosszzzę... Tylko nie wylej! ;):bukiecik:

  • Lubię 1

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

 

A kawunia może być?   prosszzzę... Tylko nie wylej!

 

Cudownie. Nie obiecuję, że nie wyleję. To jest poza kontrolą. Dziękuję.

Ja dla Ciebie też zrobiłam. Proszę :coffe:  i ciasteczko na osłodę przyniosłam  :ciasto:  .

Skopiuj link do postu


Odnośnik do odpowiedzi

Cuckoldplace Poland © 2007 - 2024

Jesteśmy szanującym się forum, istniejemy od 2007 roku. Słyniemy z dużych oraz udanych imprez zlotowych. Cenimy sobie spokój oraz kulturę wypowiedzi. Regulamin naszej społeczności, nie jest jedynie martwym zapisem, Użytkownicy stosują się do zapisów regulaminu.

Cookies

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.

Polityka Wewnętrzna

Nasze Forum jest całkowicie wolne od reklam, jest na bieżąco monitorowane oraz moderowane w sposób profesjonalny przez ekipę zarządzającą. Potrzebujesz więcej informacji? Odwiedź nasz Przewodnik. Jednocześnie przypominamy, że nie przyjmujemy reklamodawców. Dziękujemy za wizytę i do zobaczenia!

×
×
  • Dodaj nową pozycję...